Mysza - 2010-09-02 18:02:56

Witam!
Na forum jestem pierwszy raz. Zwracam się do wszystkich forumowiczów z pytaniem, czy można stracić powołanie? Czy może się to tylko wydawać? Czy można sobie uroić powołanie?? Ze mną było tak... Byłam strasznym grzesznikiem, odwróconym od Boga. Moim największym marzeniem było zostać kardiochirurgiem, lekarzem-ateistą. i nagle przez jedną spowiedź wszystko się zmieniło. Moja dusza stawała się coraz bardziej gorliwa w modlitwach i mszy świętej. Miewałam nawet kilka snów, w szczególności taki jeden piękny.. i z czasem na horyzoncie zaczęła mi majaczyć posługa zakonna. Umiłowałam sobie duchowość dominikańską, która bardzo mi imponował i w której czułam się jak ryba w wodzie. Ta duchowość jest cały czas moim azylem. Z czasem zbrzydł mi cały świat, bo przecież to tylko doczesność. Chciałam się dać porwać w szaleńczy nurt Bożej Miłości. Miałam mały kryzys z którym się uporałam dzięki modlitwie i cały czas dążyłam w gorliwości do doskonałości.  i nagle z dnia na dzień wszystko przeszło. Już nic nie jest tak samo. Rozbudzały się na nowo moje zmysły, chęć posiadania, kochania i bycia kochaną, jednym słowem próżne pragnienia młodości. I mam wrażenie że wszystko popsułam. Czuję, że zmuszam się do powołania. Czuję się winna... Jakbym już do czegoś zobowiązała się Panu Bogu... Czy mogłam sobie to powołanie tylko uroić??

Rita - 2010-09-02 19:56:32

Powołanie do klasztoru nie oznacza wyrzeknięcia się wszystkiego co doczesne.
Nie mam doświadczenia w życiu zakonnym. W ogóle nie mam doświadczenia życiowego. Ale wiem jedno- to wszystko, o czym piszesz- te "próżne pragnienia młodości" są czymś normalnym. Tylko trzeba nimi umiejętnie pokierować. Przecież nie ma w tym nic złego, że człowiek pragnie miłości...
A Pan Bóg nikogo nie chce na siłę uszczęśliwiać małżeństwem czy powołaniem zakonnym. On zawsze mówi: ,,Jeśli chcesz..." i pozostawia nam wybór. Jeśli wybierzemy inną drogę to Bóg wcale się na nas nie "obrazi", nie odwróci się od nas tylko zawsze będzie z nami, będzie nas wspierał i opiekował się swoimi dziećmi.
Byłam w podobnej sytuacji- wydawało mi się że już wszystko wiem, już wszystko było zaplanowane, nagle pojawił się ktoś i plany się posypały... Nie wiedziałam co dalej, całe moje dotychczasowe myślenie zostało zburzone... To wszystko,czego doświadczyłam bardzo mnie wzmocniło i nauczyło zaufania Bogu, nareszcie zaczęłam naprawdę słuchać, co On ma do powiedzenia...
Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeśli będę zrobić coś z przymusu, nigdy nie będę szczęśliwa. I rzeczywiście, często w rożnych sytuacjach wychodziło na to, że ten ktoś miał rację...

Mogę Ci polecić rozmowę z osobą duchowną- swojego czasu bardzo mi taka rozmowa rozjaśniła pewną sytuację... I modlitwę- o to, co w Twoim życiu jest zamysłem Bożym, a co podszeptami Szatana.

Ze swojej strony obiecuję modlitwę.

(Przepraszam za ten chaos w mojej wypowiedzi... Za dużo myśli naraz... Jeśli coś jeszcze mi się nasunie to podzielę się spostrzeżeniami.)

Petrus - 2010-09-02 20:38:13

Czeeeeść! :)

Miło Cię tutaj widzieć. Może zacznę najpierw od propagandy - BÓG CIĘ KOCHA! :) A teraz może pójdę dalej...

Jest taki pewien pan, któremu się coś uroiło i jest w tym utwierdzony maksymalnie. Nazywa się Richard Dawkins. Napisał książkę Bóg urojony (The God delusion), w której stara się, jak to napisał Allister McGrath w książce Bóg nie jest urojeniem (The Dawkins delusion), utwierdzić ateistów w ich światopoglądzie. A co najlepsze - nawet ateiści odsuwają się od tych poglądów Dawkinsa. Więc o co w tym chodzi? Dlaczego o tym piszę?

Już wyjaśniam - dla Dawkinsa, Bóg stał się już nie kimś, kogo nie ma, lecz przedmiotem urojenia. Urojenia, które stało się ideologią życia. Coraz bardziej obstaje przy swoich tezach, wyciąga wnioski, które są czasem nawet sprzeczne z ogólnie przyjętymi tezami. To jest właśnie urojenie - delikatne zniekształcenie percepcji i niedostrzeganie zewnętrznych bodźców, co prowadzi do zamknięcia się we własnym świecie i kręgu swoich myśli. Własnych myśli, lecz nie swojego prawdziwego JA.

Ale zaraz, zaraz - co ma Dawkins do Ciebie - nawróconego, umiłowanego dziecka Boga? A właśnie to, że Bóg jest ZAWSZE wierny w swoich decyzjach i planach. Bóg ukochał właśnie Ciebie jeszcze przed założeniem świata. Wyznaczył dla Ciebie plan, w którym jest wierny. Więc dlaczego miałby pozwalać Ci na urojenia? Dlaczego miałby pozwalać swojemu dziecku, które trwa przy nim, które go kocha z wzajemnością, na urojenia?

Tak, tak - Bóg dał każdemu człowiekowi wolną wolę. Pamiętaj, że zawsze ją masz i że Bóg zawsze będzie Ci błogosławił, niezależnie od decyzji. Jednak w swoim wielkim planie wyznaczył dla Ciebie drogę, na której przygotował Ci najwięcej łask.

Dlaczego myślisz o urojeniu? Pomyśl zamiast tego. jak wielka jest Jego miłość do Ciebie :)

Myszooo, kochasz Jezusa? Więc zawierz mu całkowicie swoje życie! On Cię poprowadzi dokładnie tak, jak tego chce dla Ciebie Bóg. Nic nas nie może odłączyć od miłości Chrystusowej. Dlatego nie martw się ani się nie bój - bo On jest zawsze przy Tobie! :)

Codziennie - kiedy wstajesz, kiedy jesz, kiedy się bawisz, kiedy gadasz ze znajomymi, kiedy się uczysz, kiedy jest Ci trudno - mów Jezu ufam Tobie! :) Zaufaj Panu już dziś!

Módl się do Ducha Świętego o rozeznanie powołania, poddawaj się Jego natchnieniom. Przyjmuj sakramenty z wielką ufnością. A co najważniejsze - dbaj o swoją wiarę. Bóg docenia nasze własne zaangażowanie. Najlepiej ułóż sobie własną modlitwę do Ducha Świętego, o rozeznanie powołania. Taką własną, osobistą, którą będziesz się modliła jak najczęściej.

A i pamiętaj - cały czas masz kogoś postawionego przy Tobie - Twojego anioła stróża! Nie zapominaj o nim, On cały czas jest przy Tobie. Gnęb go ile tylko możesz (oczywiście w tym pozytywnym znaczeniu ;) ).

Czujesz się winna? A wiesz, kto tego najbardziej chce? Właśnie ten, kto zawsze zwodzi człowieka, ten który jest ojcem kłamstwa - szatan. To on nie chce najbardziej, żebyś rozpoznała swoje powołanie. Trwaj przy Bogu, sakramentach, a szczególnie przyjmuj jak najczęściej Jego ciało do swojego serca. Dzięki temu, zło nie ma do Ciebie dostępu. I trwaj przede wszystkim w prawdzie przed sobą - bo to jest Twoje życie :) Kiedy zawierzysz je do końca Bogu i dasz Mu mówić w swoim życiu, jak komuś najbliższemu, najdroższemu, wtedy poznasz wszystko to, co zostało dla Ciebie zaplanowane :)

A i jeszcze - mam nadzieję, że wpadasz czasem do Dominikanek? Rozmawiaj z nimi o swoich wątpliwościach, Bóg także w Duchu Świętym mówi w drugich osobach. Myślę, że jeśli to tam Cię ciągnie, jeśli to właśnie tam idą Twoje myśli, jeśli to zostaje w Tobie długo, dłużej niż np. myśl o małżeństwie, to wtedy właśnie jest to.

A i żebym nie zapomniał, bo to prawie najważniejsze - niech Twoim wzorem będzie także Maryja, która zawsze była służebnicą Boga. Pamiętaj o Jej słowach "Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie" J 2, 5.

I jeszcze coś - BÓG CIĘ NAPRAWDĘ KOOOCHA! :)

I pisz, zawsze jesteśmy otwarci i chętni do pomocy :)

AMDG et BMVH! :)

Mysza - 2010-09-04 12:43:04

Bardzo wam dziękuję za pomoc i wsparcie ;) Rozeznanie powołania jest bardzo trudne. Wczoraj byłam u spowiedzi i po przyjęciu komunii jakoś mi lepiej. Bywało, że przez to wszystko już bałam się chodzić do kościoła. Zrozumiałam jednak, że nie tędy droga. Trzeba ufać... Tylko, że ja się jeszcze trochę boję, ale oswajam się coraz bardziej i ufam coraz mocniej. W październiku wstępuję do duszpasterstwa młodzieżowego do ojców dominikanów w Krakowie. Ma nadzieję, że właśnie tam znajdę kapłana, z którym będę mogła rozmawiać o moich rozterkach i wątpliwościach. W końcu właśnie w tamtej bazylice nastąpiło moje nawrócenie... =)

Petrus - 2010-09-06 19:49:01

Świetnie, miło to słyszeć :) Tak, rozeznanie powołanie jest rzeczywiście trudne, sam tego doświadczam na własnej skórze. Gdy już myślę, że to jest to, wtedy pojawia się coś pozornie ciekawszego, albo raczej ktoś, kto zaprząta w głowie (kobiety, ach te kobiety...) i właśnie wtedy jestem rzucony na głęboką wodę. Jednak nie można się bać, a wypłynąć na głębię, sprostać swojemu powołaniu, poddać się natchnieniom Ducha. I przede wszystkim, jak to napisał Sławek Palatan SJ - bez słuchania nie ma powołania :)

Także powodzenia, nawracaj się dalej zdrowo, nie stój w miejscu i pamiętaj - wezwania Ducha Świętego są często bardzo proste i zwyczajne. To właśnie często ich nie zauważamy (albo nie chcemy zauważyć), a to właśnie w nich Bóg działa najczęściej - wystarczy je tylko zauważyć. I pamiętaj o słowach Chrystusa: "nie bój się, wierz tylko" Łk 8, 50.

A kapłan się znajdzie, módl się o niego, a nie będziesz musiała go jakoś szczególnie szukać :)

Gaudia - 2010-09-07 11:36:18

Kochana Myszo!
Bardzo ważnym jest (tak jak napisali moi poprzednicy), abys wszystko rozeznawala na modlitwie - najlepiej Adoracyjnej. Co do Twoich wątpliwości i nagłego braku zapału, który jak mówisz zniknął z dnia na dzień - może być dwojako. Albo Jezus faktycznie pokazuje Ci, że to Ty sama z jakichś powodów bardzo chciałaś zostać zakonnicą, a nie pochodziło to od Jezusa (co nie znaczy od razu, że pochodziło od szatana!) lub po prostu wystawia Cię na probę. Odbiera Ci pociechy, aby pokazać Ci, czy chcesz wstąpić "bo to oryginalne", "bo w zakonie jest się tak blisko Boga", czy jeszcze z jakichś innych czysto ludzkich powodów, czy dlatego, że naprawdę jest to Twoja droga życia i przyjmujesz ją bezwarunkowo ze wszystkimi zaletami i tysiącem wad, które ma każde powołanie, ale mimo wszystko jest tym jedynym i chcesz kroczyć tą ścieżką :)
Ufaj i kurczowo trzymaj się Jezusa! A wtedy wszystko będzie dobrze :)

Rita - 2010-09-07 22:19:51

Petrus napisał:

. Gdy już myślę, że to jest to, wtedy pojawia się coś pozornie ciekawszego, albo raczej ktoś, kto zaprząta w głowie (kobiety, ach te kobiety...)

O nie, muszę sie wtrącić, bo nie wytrzymam :D
Kobiety to nie jest "samo zło" a małżeństwo powołaniem "gorszej kategorii".
I proszę nie zwalać winy na kobiety bo wy panowie też potraficie pomieszać szyki :P

(Wtrąciłam to zdanie jako wojująca feministka :D Mam nadzieję, że nie gniewasz się Petrusie i potraktujesz moje słowa z przymrużeniem oka ;) )

Lusi - 2010-09-07 22:35:19

Bądźmy szczerzy my kobiety czasem naprawdę lubimy mieszać...:D Ale czymże byłoby życie bez różnorodności. A wątpliwości czasem też mogą być czymś pozytywnym tylko zależy co się z nimi zrobi. Podobnie jak inne uczucia  są czymś obojętnym tylko istotą jest do czego one nas prowadzą.Czy przyczyniają się do naszego wzrostu, czy wręcz przeciwnie do upadku.  Troszkę nie w temacie ale tak mi się to skojarzyło

Rita - 2010-09-10 11:26:01

Kiedyś przeczytałam, że nie jestesmy odpowiedzialni za nasze uczucia tylko za to coz nimi zrobimy... I, tak jak napisałaś, istotne jest to, do czego nas prowadzą...
Dzieki Lusi za refleksję :)

Emilia - 2010-09-12 14:04:35

Powołanie jest od Boga, a ,,co Bóg dał to Bóg weźmie"... Jednych Bóg powołuje i odbiera to powołanie do zakonu/kapłaństwa i odbiera je dopiero przy śmierci cielesnej. A innych powołuje, ale odbiera, bo nie widzi żadnych efektów, itp. ,,Bóg dał, Bóg wziął" - takie stare powiedzenie. :) Też można "utratę powołania" określić: ,,wielu jest powołanych, ale nie każdy jest wybrany". Trzeba też pamiętać, że u rzeczywiście powołanych do zakonu/kapłaństwa są, tzw. kryzysy powołania. Jak człowiek, który ma "swoją drugą połówkę" to też czasem potrzebuje z nią/nim przerwy, aby "wszystko przemyśleć". W powołaniu do zakonu jest to samo... Niestety jeśli chodzi o kryzys powołania zakonnego/kapłańskiego to trzeba pamiętać, że Bóg nas nie opuści, trwać przy Nim, chociaż mamy wrażenie, że Go przy nas nie ma (on jest: jak to mi s. Magdalena (CSFN) powiedziała: ,,jak mamy kryzys powołania to myślimy, że Boga nie ma obok nas, a tak na prawdę to w tym czasie otrzymujemy NAJWIĘKSZE łaski, ale dusza w tym czasie jest ślepa"... Przy kryzysie powołania trzeba pamiętać, że od razu kręci się w koło szatan, dlatego też nie możemy pozwalać na zgorszenie i w tym czasie szczególnie modlić się, rozmawiać z Bogiem i uczestniczyć jak najczęściej w Eucharystii i z Sakramentu Pokuty i Pojednania! :) Pozdrawiam!

@Edit
A co do tego, że się nawróciłaś... Tego co czujesz nie tłumacz wyrzutami sumienia... Mną Bóg też pokierował tak, że nawróciłam się, a po miesiącu zaczęłam myśleć o zakonie. I trwam przy tym do teraz (rok i 9 miesięcy). :) Też próbowałam to tłumaczyć wyrzutami sumienia, ale po czasie zrozumiałam, że to coś więcej niż ja i moja chęć. ;)

Lusi - 2010-09-12 15:56:28

Hmm Bóg jest wierny we swych postanowieniach, dlatego nie można powiedzieć, że to Bóg zabiera powołanie....
„Uznaj więc, że Pan, Bóg twój, jest Bogiem, Bogiem wiernym, zachowującym przymierze i miłość do tysiącznego pokolenia względem tych, którzy Go miłują i strzegą Jego praw” (Pwt 7,9)

Jeżeli Bóg daje powołanie, to jednocześnie daje siłę do jego realizacji. Wiadomo kryzysy są rzeczą ludzką, ważne jest by móc je przezwyciężyć przede wszystkim nie uciekając od problemów tylko stawiając im czoła.
Tak jak w życiu małżeńskim mówi się o kryzysach, które można przezwyciężyć gdy oboje małżonków o to się stara, tak samo jest w życiu zakonnym. Tyle że w tym przypadku jedna ze stron-BÓG daje nam pewność swej miłości i teraz wszystko zależy co uczyni osoba powołana. Czy będzie walczyła o miłość czy niestety pozwoli jej umrzeć. Oczywiście nie chodzi też o to że jeżeli Bóg powołuje, a my nie pójdziemy za tym głosem On nas zostawi... Bóg jest miłosierny i kocha nas bezgraniczną Miłością bez względu jakich wyborów będziemy dokonywać, ON zawsze będzie nam błogosławił. Czasem jednak warto się dobrze zastanowić czy jeżeli czujemy że powołanie się kończy to czy ono naprawdę było....?

Petrus - 2010-09-14 08:42:32

Nigdy nie powiedziałem, że małżeństwo jest powołaniem gorszej kategorii, czy coś. Małżeństwo jest piękne samo w sobie i sam im bardziej poznaję doskonałe małżeństwo, tym bardziej widzę wielkość tego daru, jakim jest kobieta dla mężczyzny, oraz ich związek w jednym ciele Chrystusa. To jest naprawdę wspaniała sprawa i no często tak jak mówię - nie jest łatwo odkryć powołanie do samotności, kiedy często chciałoby się mieć piękną żonę, oraz śliczne dzieciaki. Jednak dopiero odkrycie własnego powołania, daje prawdziwe szczęście, pomimo "utraconych" innych dróg życia. To tak w kwestii małżeństwa :-)

Emilia skąd twierdzenie, że powołanie jest zmienne i ulotne, a co najlepsze - że zabiera je Bóg? Tak jak napisała Lusi - Bóg jest ZAWSZE wierny w swoich planach. To, co zamierzył dla Ciebie Bóg, to co jest dla Ciebie największym szczęściem w życiu, jest stałe. Jedynie każdy człowiek ma swoją wolną wolę i to dlatego właśnie może zbaczać ze swojej drogi. Ale właśnie dlatego Bóg dał człowiekowi wolną wolę, żeby nie był zwykłą marionetką, lecz sam chciał odkrywać Bożą miłość na swoich drogach.A co najważniejsze - Bóg nigdy nie pozwoli zbłądzić, jeśli będzie się trwało przy nim - najważniejsze jest głęboka relacja ja-Jezus. Poza tym Duch Święty nam towarzyszy w każdych wyborach.

Lusi napisałaś, że "Czasem jednak warto się dobrze zastanowić czy jeżeli czujemy że powołanie się kończy to czy ono naprawdę było....?". Ja bym jednak napisał, że czasem warto się zastanowić, czy jeśli rzeczywiście mamy powołanie, to czy może ono się skończyć?

AMDG

Rita - 2010-09-14 20:47:22

I warto pamiętać o tym, że powołanie może być dane "na jakiś czas". Znam kilka osób, które podjęły drogę kapłańską czy zakonną, ale w trakcie formacji zrezygnowały. I żadna z tych osób nie ma w sobie żalu do Pana Boga, że po ludzku zmarnowali te kilka lat swojego życia podczas gdy ich rówieśnicy skończyli studia czy pozakładali rodziny. Wręcz przeciwnie- są wdzięczni Bogu za to doświadczenie i i nie żałują ani jednej chwili z "tamtego" życia. Owszem, każdy potrzebował trochę czasu żeby poukładać sobie wszystko, powrócić do typowo świeckiego życia. Pamiętajmy o takich osobach w modlitwie by potrafiły się odnaleźć.

Ania - 2010-09-14 20:58:58

tak się teraz zastanawiam, czy my tak naprawdę możemy jakoś opisać powołanie? każde jest przecież indywidualne i myślę, że nikt nie wie nic o jego czasie, 'dacie ważności', czy Bóg je odbiera... to wie tylko On. i to jest właśnie piękne. taka wielka tajemnica samego Boga, który mówi do nas po imieniu.... 'Chodź...' trzeba przede wszystkim ufać, a resztę zostawić Panu. takie jest moje skromne zdanie na ten temat :)

Petrus - 2010-09-15 12:36:51

Oj, oj, spokojnie, bo się za bardzo zagalopujemy. Musimy rozróżniać pewne pojęcia.
- Jedną rzeczą jest powołanie, które jest stałe i dane od Boga. To pojęcie dotyczy tylko i wyłącznie tego, co jest naszą najlepszą przyszłością, daną przez Boga.
- Drugim pojęciem są drogi poznania. Dotyczy ono różnych zakrętów w życiu, złego rozeznawania, różnych decyzji, w których to człowiek podejmuje je z własnej woli, niekoniecznie próbując rozeznać, co jest w tym wolą Bożą.
Dlatego Rita - powołanie nie jest dane na 'jakiś czas'. To po prostu wybór człowieka, który jest dopuszczony przez Boga, bo to jest dobre w danym czasie dla tego człowieka, jak to nazwałaś - jest to swego rodzaju doświadczenie.
Aniu - powołanie oczywiście już dawno zostało zdefiniowane, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. To, że dla każdego człowieka Bóg ma osobny plan - to już inna sprawa. A data ważności prawdziwie rozeznanego powołania kończy się wraz ze śmiercią człowieka dla tego świata (to tak jednocześnie w kontekście tego tematu).

Mysza - 2010-09-20 18:16:04

cóż... widzę, że nawiązała się ciekawa dyskusja. ;] Musze się z wami podzielić moją ogromną radością. Od dwóch tygodni chodzę do Przystani do Ojców Dominikanów. Jest wspaniale! Mamy spotkania, scholę, wykłady, wieczorki przy świecach. Jestem tak blisko Jezusowego misterium podczas mszy ^^ to wspaniałe, kiedy klęczy się przy stole Eucharystycznym ^^ czuję, że jestem w domu. I pomimo tej wielkiej bliskości Boga wątpię... Ciągle... Przede mną jeszcze długa droga rozeznawania, ale chyba jestem beznadziejnym rozczarowaniem dla Pana Boga ;] tchórzliwym i słabym ^^ mimo to jednak nie poddaję się i trwam, ufam, że będzie dobrze. Wasze posty bardzo mi pomagają ;) dlatego dziękuję za nie wszystkie ;* mam kolejne pytanie... czy jeśli obiecuje się wstąpienie do zakonu, to jest tak jak ślubowanie?? czy to trzeba wykonać, dotrzymać obietnicy, nawet jeśli się tego nie czuje???
P.S. A teraz ja mam huśtawkę nastrojów. Chcę tego zakonu, habitu, welonu, ale tak koszmarnie się tego boję. Chcę, ale boję się, że nie dam rady...

Lusi - 2010-09-20 21:48:50

Znam to uczucie huśtawki, już jakieś 4 lata z tym żyję :) można się przyzwyczaić. Co do "obiecywania" hmm wydaje mi się, że nie ma to rangi ślubowania. Poza tym Bóg nie wymaga od nas aby robić coś wbrew temu co się "czuje". Może słowo "czuje" nie jest tu najbardziej adekwatne, bo uczucia są czymś ulotnym i podlegają właśnie tej huśtawce.

Mysza - 2010-10-12 14:33:20

no właśnie... chyba nie należy obiecywać czegoś, czego nie jesteśmy wstanie spełnić, bo nie czujemy się na siłach ;) a jak to jest w sprawach damsko męskich? jeśli rozważa się powołanie to można "wdawać" się w sprawy uczuciowe? bo mam taką sytuację i czuje się nieco winna...

nisia - 2010-10-13 20:33:11

Przede wszystkim - spokój i cierpliwość :)
Rozeznawanie powołania może trwać latami. Nie należy w tym czasie izolować się od ludzi, czy jakiś konkretnych miejsc. Dobrym 'sprawdzeniem' (choć nie zawsze to pomaga, bo każdy jest indywiduum) jest pobycie jakiś czas u sióstr, przyjmują na taki czas. Dobrze jest mieć zaprzyjaźnione małżeństwo i patrzeć jak oni żyją. Oj... droga długa, modlitwy wiele trzeba. Warto też przejrzeć :
http://mateusz.pl/pow/020509.htm No i pogadać z kimś, np. kapłanem, czy siostrą zakonną.
Życzę Ci powodzenia, z modlitwą+:)

Mysza - 2010-10-19 14:19:34

dziękuję za odpowiedź ;) tak to dłuuuga, trudna droga, a ja jestem dopiero na jej początku...=)

ARMIATKA - 2011-09-17 10:41:29

Mysza napisał:

Rozbudzały się na nowo moje zmysły, chęć posiadania, kochania i bycia kochaną, jednym słowem próżne pragnienia młodości

Próżne pragnienia młodości??????? Boże... Widzisz i nie grzmisz... Nie wiem ile ty masz lat... ale musisz być strasznie niedojrzała i bardzo samotna, skoro tak piszesz... a raczej powtarzasz zasłyszane czy przeczytane słowa.

A-psik - 2011-09-17 12:24:25

ARMIATKA napisał:

Mysza napisał:

Rozbudzały się na nowo moje zmysły, chęć posiadania, kochania i bycia kochaną, jednym słowem próżne pragnienia młodości

Próżne pragnienia młodości??????? Boże... Widzisz i nie grzmisz... Nie wiem ile ty masz lat... ale musisz być strasznie niedojrzała i bardzo samotna, skoro tak piszesz... a raczej powtarzasz zasłyszane czy przeczytane słowa.

A koleżanka musi być strasznie sfrustrowana skoro "odsmaża stare kotlety" (patrz data ostatniego postu nie tylko w tym wątku, ale i samej autorki, czyli Myszy), by komuś tylko wygarnąć...

ARMIATKA - 2011-09-17 15:25:11

nie, nie, to nie przez flustrację... szukałam jakiś mądrych tekstów w necie o kryzysie powołania u kapłana, o odejściu z kapłaństwa, ponieważ mam przyjaciela którego dotkną ten problem, ot tyle... no i trafiłam na te forum, i troszkę mnie uderzyły słowa które zacytowałam w poście wyżej... a fakt że na date nie spojrzałam...

Ana - 2011-09-17 16:43:34

Nasze powołanie może się skończyć kiedy odejdziemy do domu Ojca. A tak póki żyjemy mamy je, i Bóg nas wzywa do jego realizacji. To, że czasem wątpimy i przychodzą kryzysy, nie znaczy, że go nie mamy. Bóg każdemu daje próbę  wiary. Wielu świętych przeznie przechodziło, ale zaufali Bogu i szli dalej nawet w ciemnościach swojego powołania i wiary.

Ostatnio napisałam do swojego byłego spowiednika, chciałam odnowić kontakt, a tu szok, przestał być kapłanem. To był dla mnie szok, i przerażenie, jeszcze tak mną nic nie wstrząsneło. Modlę się o jego powrót do kapłaństwa, jeżeli w jego przypadku to możliwe.

ARMIATKA - 2011-09-18 22:16:28

Rubinko, można powiedzieć że jestem w podobnej sytuacji... choć nie co innej... Mnie ciekawi, dlaczego tak siędzieje, czemu tacy wspaniali kapłani sie wypalają, czemu nie dają sobie rady... Kwestia samotności? Ja jestem mężatką... Oboje nie wyobrażamy sobie, jak ciężkie musi być życie, gdy sie nie ma do kogo przytulić, obok kogo zasnąć... ech... nie wiem sama co myśleć/.

Ana - 2011-09-19 14:58:41

ARMIATKA napisał:

Rubinko, można powiedzieć że jestem w podobnej sytuacji... choć nie co innej... Mnie ciekawi, dlaczego tak siędzieje, czemu tacy wspaniali kapłani sie wypalają, czemu nie dają sobie rady... Kwestia samotności? Ja jestem mężatką... Oboje nie wyobrażamy sobie, jak ciężkie musi być życie, gdy sie nie ma do kogo przytulić, obok kogo zasnąć... ech... nie wiem sama co myśleć/.

Św. Augustyn o tym pisze  w dziele o kapłanach.

Mówi Pismo: "Pan chłoszcze każdego, kogo przyjmuje za syna". A ty powiadasz: "Może ja stanę się wyjątkiem?" Jeśli wyłączony od chłosty, to również z liczby synów. Zatem - powiadasz - chłoszcze każdego syna? Rzeczywiście, każdego, podobnie jak Jednorodzonego Syna. Jednorodzony Syn, zrodzony z istoty Ojca, równy Ojcu "w postaci Bożej", Słowo, przez które wszystko się stało, nie mógł doznawać chłosty. Przyjął zatem ciało, by nie być jej pozbawionym. Ten Bóg, który chłoszcze nie znającego grzechu Jednorodzonego Syna, czyż pominie obciążonego nieprawością przybranego syna? Apostoł powiada, iż zostaliśmy powołani, aby się stać przybranymi dziećmi. Dostąpiliśmy przybrania za synów, aby się stać współdziedzicami Jednorodzonego Syna, a zarazem Jego dziedzictwem: "Żądaj ode Mnie, a dam ci narody w dziedzictwo". W Jego cierpieniach Bóg dał nam przykład.
Aby człowiek chory nie załamał się w obliczu przyszłych doświadczeń, nie wolno, oczywiście, łudzić fałszywą nadzieją ani napawać lękiem. Takiemu trzeba powiedzieć: "Przygotuj swą duszę na doświadczenia". Wtedy, być może, zacznie się chwiać, lękać, wycofywać. Wówczas powiedz: "Wierny jest Bóg i nie dozwala was doświadczać ponad to, co potraficie znieść". Tak obiecać i zapowiedzieć mające nadejść cierpienie - oto na czym polega wzmocnienie słabego. Kiedy zaś ktoś przerazi się i zalęknie, obiecaj miłosierdzie Boże. Nie jakoby nie miało już być doświadczeń, ale że Bóg nie dozwoli doświadczać go ponad to, co potrafi znieść. Na tym właśnie polega założenie opatrunku.
Są bowiem tacy, którzy wobec zapowiadanych doświadczeń przygotowują się do nich z tym większą starannością i pragną ich jakby ulubionego napoju. Mało cenią podawane wiernym lekarstwo cierpień, ale dążą do chwały męczeństwa. Są też inni, którzy na wieść o przyszłych i nieuchronnie zbliżających się doświadczeniach - dotykają one właśnie chrześcijan, a odczuwa się je, jeżeli pragnie się być naprawdę chrześcijaninem - załamują się i upadają.
Podaj zatem opatrunek pocieszenia, zawiąż ranę. Powiedz takiemu: Nie lękaj się; Ten, któremu uwierzyłeś, nie opuści cię w doświadczeniu. Wierny jest Bóg i nie dozwoli doświadczać cię ponad to, co potrafisz znieść. Nie ja ci to mówię, lecz Apostoł, który dodaje jeszcze: "Chcecie przekonać się, że to Chrystus przeze mnie przemawia?" Gdy słuchasz przeto tych słów, słuchasz samego Chrystusa, słuchasz tego Pasterza, który pasie Izraela. Do Niego bowiem odnoszą się słowa: "Według miary napoisz nas łzami". To więc, o czym Apostoł mówi w słowach: "Nie dozwoli doświadczać was ponad to, co potraficie znieść", prorok wyraża "według miary". Obyś tylko nie zechciał oddalić się od Tego, który karci i zachęca, zasmuca i pociesza, uderza i leczy.


http://brewiarz.pl/ix_11/1709p/godzczyt.php3
Także do końca tego nie rozumiałam, ale to co św. Augustyn mówi to rozwiało moje pytania.

lenka16 - 2011-12-28 13:23:15

Ten wątek odpowiada właśnie teraz najbardziej moim przeżyciom. Dlatego chyba się pożalę i zapytam co powinnam zrobić. Wiem, że nie dostanę dokładnej odpowiedzi, bo to moje życie i sama za nie odpowiadam ale już naprawdę nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Przez trzy lata czułam, że Bóg woła mnie do siebie... bardziej. Wydawało mi się, że utwierdza mnie w tym przekonaniu również poprzez takie drobne znaki codzienności. Początkowo się ucieszyłam, później przeraziłam i uciekałam, następnie byłam bliska przyjęciu tego i puf. Od czterech miesięcy nic nie ma. Nagle znikło. Zero jakichkolwiek myśli o zakonie. Przy okazji ogromna trudność w modlitwie i mnożenie się grzechów. Przez tamte trzy lata byłam przerażona tym jak mama zareaguje na wieść, że jej córka chce wstąpić do zakonu. Wczoraj powiedziałam jej to przy okazji bez najmniejszego stresu zaznaczając żeby się nie martwiła, bo wszystko znikło. Razem z tymi myślami o zakonie zniknął Bóg. Od kiedy pierwszy raz usłyszałam w sobie, że zakon to moje powołanie nie potrafiłam tego cichego głosu odłączyć od Boga. Kiedy go zagłuszałam to czułam jak się od Niego oddalam. Teraz nie potrafię się podnieść na dłużej niż dwa dni. Myślę, że mnie zostawił, a to wszystko to jakieś bzdury, które sobie wmawiałam. To boli. Bez Niego nie potrafię żyć. Trwam tylko w jakimś ciągłym smutku, z którego nie mogę się wyrwać.  Już chyba wiem na jakie studia chcę pójść ale nie ma w tym żadnej radości.

Mogłam żyć w złudzeniu przez trzy lata? Dlaczego wszystko znikło? :(

Kasia K - 2011-12-28 17:21:30

Witaj Lenko16 :D

lenka16 napisał:

Od czterech miesięcy nic nie ma. Nagle znikło. Zero jakichkolwiek myśli o zakonie. Przy okazji ogromna trudność w modlitwie i mnożenie się grzechów.

Tak na prawdę to tylko Pan Bóg wie w jaki sposób Cię prowadzi i co się dzieje, ale jak czytam, co napisałaś przyszło mi na myśl,że jeśli osoba chce poważnie iść do zakonu, to musi przejść przez doświadczenia. W księdze Syracha czytamy:
Dziecko, jeżeli masz zamiar służyć Panu,
przygotuj swą duszę na doświadczenia!
Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy,
a nie trać równowagi w czasie utrapienia!
Przylgnij do Niego, a nie odstępuj,
abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim.
Przyjmij wszystko, co przyjdzie na ciebie,
a w zmiennych losach utrapienia bądź wytrzymały!
Bo w ogniu doświadcza się złoto,
a ludzi miłych Bogu - w piecu utrapienia.
Bądź Mu wierny, a On zajmie się tobą,
prostuj swe drogi i Jemu zaufaj! "   Syr 2,1-6


Pan Bóg ćwiczy w tym, gdy człowiek ma trudności na modlitwie, ponieważ wtedy okazuje się czy człowiek ufa Bogu,czy modli się tylko wtedy, gdy czuje obecność Bożą, miłość, bliskość...gdy "idzie"mu modlitwa. To jest bardzo ważne tym bardziej jeśli osoba myśli o życiu zakonnym.

lenka16 napisał:

Razem z tymi myślami o zakonie zniknął Bóg.

Czasem człowiek zbliżając się do Boga może odczuwać,że jego powołaniem jest zakon, później się okazuje,że nie koniecznie to jest wola Boża.Bóg nie powinien zniknąć z życia człowieka nigdy.Bóg może sprawić,że człowiek nie będzie Go czuł...(to jest konieczne, by móc wzrastać we wierze), ale Bóg nigdy nie zniknie z życia człowieka, nigdy.
Jeśli to prawdziwe powołanie, to przetrwa trudności, na razie nie martw się tym. Pan Bóg w odpowiednim czasie pokaże Ci gdzie i do czego Cię powołał, zaufaj Mu. Nie przekładaj wszystkiego na rozum, bo nie o to chodzi, to zbyt trudne i czasem nie do pojęcia. W księdze Przysłów czytamy:
"Z całego serca Bogu zaufaj,
nie polegaj na swoim rozsądku,
myśl o Nim na każdej drodze,
a On twe ścieżki wyrówna. " Prz 3,5-6


lenka16 napisał:

Trwam tylko w jakimś ciągłym smutku, z którego nie mogę się wyrwać.  Już chyba wiem na jakie studia chcę pójść ale nie ma w tym żadnej radości.

Warto się zastanowić dlaczego i skąd ten smutek. Spróbuj usiąść przed Panem w ciszy i zapytaj Go, poproś Ducha św.o światło. Pan Bóg na pewno w jakiś sposób Ci to wyjaśni, ale to u Niego szukaj odpowiedzi i wsłuchaj się w swoje serce i myśli jakie przyjdą Ci na modlitwie.
Może w jakiś sposób odeszłaś od Niego, że masz ten smutek, może coś Cię blokuje, może nie przebaczyłaś komus w sercu, może jest ok.tylko to taka próba, nie wiem, ale Pan to wie i na pewno Ci powie, ale posłuchaj Go i nie zadręczaj się tak :) Ja się będę za Ciebie modlić. Życzę Ci dużo światła Ducha Świętego :D Ufajmy Panu :)

szukajaca Boga - 2011-12-28 18:52:32

lenka16 napisał:

Razem z tymi myślami o zakonie zniknął Bóg. Od kiedy pierwszy raz usłyszałam w sobie, że zakon to moje powołanie nie potrafiłam tego cichego głosu odłączyć od Boga. Kiedy go zagłuszałam to czułam jak się od Niego oddalam. Teraz nie potrafię się podnieść na dłużej niż dwa dni. Myślę, że mnie zostawił, a to wszystko to jakieś bzdury, które sobie wmawiałam. To boli. Bez Niego nie potrafię żyć.

To jak będziesz zawierać sakramentalny związek małżeński to też nie będzie Boga? Albo jak będziesz chrzcić dziecko?
A nie było Go przed Twoimi myślami o powołaniu???

dzidziuś - 2011-12-28 22:47:33

Ja mam tak, że jak jest myśl o zakonie- to Bóg jest, a później znika i powołanie i Bóg. Mam wrażenie, że czasami trwam przy Bogu tylko ze względu na zakon- trwam przy Bogu, bo chciałabym być siostrą. Jednak jest tyle wspaniałych osób, które potrafią być dobrymi osobami, żonami, matkami i zarazem bardzo wierzącymi. Ja tak chyba nie potrafię. A skoro ostatnio dotarło do mnie, że powołanie zakonne to nie jest moja droga, więc domyślacie się pewnie jak to u mnie z Bogiem jest... :(

lenka16 - 2011-12-29 07:57:32

Kasia K: Dziękuję Ci za te słowa pocieszenia. Szczególnie ten pierwszy cytat z Biblii dał mi jakieś małe światełko nadziei. :)

szukająca Boga: Nie to miałam na myśli. Bóg jest w każdym powołaniu i zawsze i wszędzie. Chodziło mi bardziej o moje odczucia, że nie czuję Jego obecności ale nie dlatego, że przestałam myśleć o zakonie. Po prostu to się jakby nałożyło. Ta ciemność w modlitwie i zniknięcie jakichkolwiek myśli o zakonie. Wiem, że On przy mnie jest. Wiem wiarą a nie sercem. Mam nadzieję, że znowu nie zaplątałam. ;)  ( A ten głos w sobie, o którym pisałam zagłuszałam poprzez oddawanie się temu światu więc nic w tym dziwnego, że równocześnie oddalałam się od Boga)

dzidziuś: Pamiętaj, że On ma dla Ciebie wspaniały plan. Trwamy przy Nim przede wszystkim dlatego, że tak bardzo nas kocha. Wiesz, bądźmy cierpliwe. Trudno, że jest trudno ;) W końcu musi zaświecić słońce.

szukajaca Boga - 2011-12-29 10:15:07

lenko, ja przeżywałam to samo co Ty ;) i zaskoczeniem dla mnie było to, kiedy oddając się Jego woli świadomie zaczęłam iść w stronę małżeństwa a te "nadnaturalne" chwile, które przeżywałam z Bogiem w trakcie rozeznawania nie zniknęły... To był dla mnie szok, myślałam, że takie rzeczy to tylko dla zakonnic ;) Obiecuję modlitwę, a wydaje mi się, że to co przeżywasz jest w pewnym sensie naturalne i służy temu, abyś nauczyła się żyć z Bogiem bez myśli o zakonie. To jest na początku baaardzo trudne i wydaje się być niemożliwym ,ale zobaczysz jak Pan Bóg potrafi z tego wszystkiego wyprowadzić dobro, POD WARUNKIEM, ŻE TWOJE WCZEŚNIEJSZE TAKIE SZLACHETNE PRAGNIENIA ODDANIA MU SIĘ NA WYŁĄCZNOŚĆ W ZAKONIE PRZEŁOŻĄ SIĘ TERAZ NA ODDANE PEŁNIENIE JEGO WOLI :)

lenka16 - 2011-12-29 12:22:52

Nie pozostaje mi nic innego jak wziąć się w garść i ufać Mu jakkolwiek dziwnie moje życie by się nie potoczyło. Coraz bardziej dostrzegam, że ten czas jednak był/jest mi potrzebny. Przekonałam się jak bardzo jestem słaba bez Niego. Zapowiada się pracowity rok nad sobą. Zakon na razie zostawiam gdzieś tam z boku i skupiam się nad dostaniem się na studia, które mi się spodobają. A reszta... to już czas pokażę. Muszę odbudować teraz relację z Bogiem i przede wszystkim nie zaniedbywać modlitwy.
Dziękuję za modlitwę :)

sanderka1000 - 2012-01-02 14:12:52

lenka16 napisał:

Bez Niego nie potrafię żyć. Trwam tylko w jakimś ciągłym smutku, z którego nie mogę się wyrwać.  Już chyba wiem na jakie studia chcę pójść ale nie ma w tym żadnej radości.

Myślę, że to jest takim ogromnym potwierdzeniem, że tylko Bóg daje radość, radość doskonałą. To jest też dowodem na to, że Bóg to nie jakaś abstrakcja, zmyślony byt, ale prawdziwa osoba, nasz Ojciec.

W takich chwilach trzeba sobie powtarzać: "ducha nie gaście!" Mimo wszystko krzyczeć i wołać do Pana o pomoc w tych trudnym czasie. W sumie wszystko już zostało napisane. Jedyne co mogę powiedzieć to: trwać, trwać, trwać! Dasz radę, zobaczysz! :)

lenka16 - 2012-01-30 11:50:28

Co myślicie o tym:

"Czy nie byłoby lepiej, gdyby młoda dziewczyna po maturze lub szkole zawodowej najpierw ukończyła studia, a potem dopiero wstąpiła do zakonu?
Ta propozycja nie brzmi źle, ale ma też swoje słabe strony. Jeżeli jakaś dziewczyna po maturze pragnie na serio chodzić ze swoim chłopakiem lub narzeczonym, to trudno jej tego zabronić argumentując: poczekaj do końca studiów – może znajdzie się ktoś lepszy! Od wstąpienia do klasztoru do definitywnych ślubów zakonnych mija z reguły sześć do dziewięciu lat. To znacznie więcej czasu niż inwestują koleżanki, aby się zdecydować na zamążpójście. Ten czas powinien wystarczyć, aby się na dobre zdecydować. Oprócz tego młody człowiek w wieku około dwudziestu lat dostosowuje się do nowych warunków życia, do formacji i do ludzi o wiele łatwiej niż po studiach. Najlepiej wyjść za mąż lub wstąpić do zakonu wtedy, gdy serce jest najbardziej zapalone. Trzeba być zakochanym nie tylko, aby zdecydować się na dar i zadanie, na radość i trudności małżeństwa i rodziny. Wejście w życie zakonne też wymaga pewnego duchowego “zakochania się”. Jeżeli czeka się za długo, można stracić nie tylko chłopaka, ale też powołanie zakonne. Są też takie wyjątki, że ktoś czeka wiele lat w narzeczeństwie, a jednak uda mu się założyć dobrą rodzinę. Ale ten wyjątek potwierdza regułę, która jest inna. Także powołanie zakonne może czasami przetrwać do końca studiów, ale jest to bardzo ryzykowne. Czy rodzice nie wymagają nieraz najpierw studiów przed wstąpieniem do klasztoru, bo mają cichą nadzieję, że może wtedy córce przejdzie ten zapał i ochota na klasztor...? Owszem, jeżeli się odkrywa powołanie do zakonu w trakcie studiów, to zazwyczaj jest wskazane skończyć studia przed wstąpieniem. Jeżeli jednak ktoś przed rozpoczęciem studiów już wie o swoim powołaniu, to nie powinien zaczynać, ale najpierw wstąpić do zakonu. Jeśli ktoś ma powołanie do rodziny, to zdrowy rozwój rodziny też powinien mieć pierwszeństwo przed studiami. Dłuższe odkładanie terminu ślubu lub urodzenia dzieci może być bardzo szkodliwe dla małżeństwa i rodziny. Podobnie też dłuższe odwlekanie terminu wstąpienia do zakonu może być szkodliwe dla właściwego rozwoju powołania lub charyzmatu. Oprócz tego można pytać: po co inwestować w pięć lat studiów specjalistycznych, jeżeli potem zajęcia i potrzeby w zakonie będą całkiem inne? Po co takie marnotrawstwo w najlepszym pod względem formacji okresie życia człowieka?!"

Tekst wzięty z: http://www.krewchrystusa.pl/index.php?p … =6&pkid=82

Zawsze wydawało mi się, że jeśli czuję właśnie takie "zakochanie się" to powinnam raczej pójść na te studia, poczekać aż dojrzeję do tej decyzji. Ale z drugiej strony formacja zakonna też to umożliwia. Taki tam dylemat. Zastanawiam się nad tym czy odkładać tą decyzję na "po studiach". Chociaż, to dopiero druga klasa liceum (to "dopiero" jakoś mnie nie przekonuje ;)) Jezus mnie poprowadzi. Ale decyzję trzeba podjąć samemu...

szukajaca Boga - 2012-01-31 10:41:31

hehe ale przecież Bogu można oddać swoje młode lata nie będąc w zakonie :)

sanderka1000 - 2012-01-31 11:02:41

W sumie to tak teraz myślę.... Z chłopakiem możesz być będąc w szkole, ucząc się, spotykacie się po lekcjach jesteście razem, jak jesteście w tej samej szkole to i na każdej przerwie możecie się widzieć i nawet jak pójdziecie na studia to możecie być razem. A z Bogiem to już w ogóle jesteś 24/7. Więc jeżeli kogoś się kocha to ta miłość jest chyba wieczna i nie ma różnicy czy wstąpi się po maturze czy po studiach, czy weźmie się ślub po szkole licealnej czy po jakiejś tam wyższej uczelni. Miłość jest wieczna, oczywiście ta prawdziwa i jak ktoś potrzebuje się jeszcze bardziej upewnić, pobyć razem z tą drugą połówką (obojętnie czy to Pan czy chłopak) to i studia przetrzyma. Może to tak trochę pogmatwanie napisałam.

W tym świetle wydaje mi się, że nie ma czegoś takiego jak koniec powołania. Jest po prostu próbowanie siebie i szukanie swojej jedynej drogi.

lenka16 - 2012-12-19 12:15:16

Minęło trochę czasu. Teraz jestem właśnie kilka miesięcy przed maturą. Widzę jak ten czas był mi potrzebny. Pan Jezus dopuszczał wiele upadków. Zrozumiałam, że były konieczne, żebym stała się bardziej pokorna i ufna. Ostatnio Pan umocnił mnie co do tego, że chce mnie mieć w zakonie. Pokazał mi to tak wyraźnie, że nigdy bym się nie spodziewała, że On może powiedzieć to tak jasno. Jednak nadal nie wiem co z tymi studiami. Z jednej strony myślę, że w zakonie może mi się przydać wiedza z kierunku na jaki się wybieram, a mianowicie pedagogika specjalna i może moja mama wtedy będzie bardziej gotowa, bo w tej chwili pewnie pogrążyłaby się w rozpaczy na wieść o mojej chęci wstąpienia. Z drugiej strony mam w sobie tęsknotę i troszkę obawiam się tych 5 lat studiów. Nie chcę Go zawieść, nie chcę powiedzieć Mu: nie. Martwię się o mamę. Ona jest ode mnie można powiedzieć uzależniona. Całą swoją miłość przelewa na mnie. Pytanie, czy za 5 lat będzie bardziej gotowa... Dostałam laptop, prezent od babci na studia. Może to śmieszne ale mam myśli: idź na te studia, w końcu dostałaś laptop. ;)  Dzisiaj beznadziejnie się czuję. Jezus milczy a ja mam pustkę w głowie. Trzeba przeczekać, nic innego nie zrobię... Nie wiem, czy powiedzieć o tych wątpliwościach mamie. Jejku, tak żałuję, że nie mam rodzeństwa. Byłoby łatwiej. :(

Dziecko Boże - 2012-12-19 13:13:46

Witaj Lenka:)
Przeczytałam co napisałaś i tak sobie myślę,że dobrze byłoby,gdybyś porozmawiała o swoich wątpliwościach ze spowiednikiem. Z jednej strony "co się odwlecze to nie uciecze",a z drugiej szkoda czasu...
Co do Mamy myślę,że Ona czy to teraz,czy później i tak będzie chciała, abyś została przy Niej,jako Jedyna Córka. Ja mam Rodzeństwo,a moja Mama i tak na razie nie chce do końca zaakceptować mojej decyzji,więc widzisz... naprawdę bardzo rzadko się zdarza,żeby Rodzice zaakceptowali decyzje swego Dziecka akurat w tym kierunku.Nieraz potrzeba lat. Ja mam to samo;)

Hebronka - 2012-12-19 14:04:23

lenka, nie idż na pedagogikę, zostaw miejsce dla mnie :P
pamiętaj, że jeśli w zakonie, do jakiego chcesz pójść będzie taka potrzeba, żeby ktoś poszedł na studia, to może akurat Ciebie wybiorą. ale nie muszą. a wykształcenie w tych czasach jest b.ważne.

szukajaca Boga - 2012-12-19 19:51:22

lenka16 napisał:

Ostatnio Pan umocnił mnie co do tego, że chce mnie mieć w zakonie. Pokazał mi to tak wyraźnie, że nigdy bym się nie spodziewała, że On może powiedzieć to tak jasno.

Słyszałam bardzo podobne stwierdzenie od jednej znajomej siostry... :)

lenka16 - 2012-12-20 06:53:00

Dziecko Boże, łączmy się w bólu. :D Może jak porozmawiam ze spowiednikiem, albo z siostrami to mi się co nieco rozjaśni. :)

Hebronka, myślę, że wystarczy dla nas obu miejsca. :D Dzieci są taaakie cudowne! :)

szukająca Boga, On jest bardzo pomysłowy. Kiedy sobie pomyślę, jak to wszystko się tak poukładało to chce mi się śmiać z samej siebie i swojego wcześniejszego niedowierzania. :)

siostrzyczka - 2012-12-23 20:18:02

lenka16 napisał:

Dzieci są taaakie cudowne! :)

popieram!!! jako studentka pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej ;)
a co do rodziców... tak z mojego skromnego doświadczenia... to się potrafi bardzo diametralnie zmienić w najmniej spodziewanym momencie... moi rodzice wiedzieli o moich planach ponad 5 lat, przed podjęciem przeze mnie ostatecznej decyzji. I byli bardzo przeciwni wizji mnie w życiu zakonnym. I gdy miałam im powiedzieć że już wstępuję, przeżywałam ogromny stres, kilka razy szłam do nich z zamiarem "dzisiaj im powiem" i wchodząc do ich pokoju tchórzyłam... oczyma wyobraźni słyszałam ich tysiące wymówek i pretensji, które na codzień słyszałam w kwestii mojego powołania. I gdy w końcu stwierdziłam, że nie mogę dłużej czekać i zebrałam się na odwagę, przeżyłam szok, bo moim rodzice po raz pierwszy byli mi w tej sprawie przychylni... ale to jeszcze nie był koniec... potem moi rodzice zawieźli mnie do Zgromadzenia, gdy tam wstępowałam i wtedy po raz pierwszy na żywo doświadczyli jak to wszystko wygląda... i wtedy wszystkie ich uprzedzenia minęły. Wreszcie na własne oczy zobaczyli, że ja tam jestem naprawdę szczęśliwa i wszelkie ich sprzeciwy co do mojej obecności tam zniknęły... to cudowne doświadczenie, gdy widzi się jak Bóg przemienia twoich rodziców... niestety nie mogę przy tym nie wspomnieć, że wszystko, co dobre, szybko się kończy... po 7 miesiącach ja musiałam przerwać formację ze względów zdrowotnych, a poglądy moich rodziców na temat zakonu, sióstr, powołania itp. wróciły do "normy"... aktualnie czekam na rozmowę z s.Inspektorką 20 stycznia i mam nadzieję, że podejmie decyzję o możliwości mojego powrotu do Zgromadzenia, wobec poprawy mojego zdrowia (w związku z tym gorąco proszę o modlitwę)... i wiem, że jeśli od września miałabym wrócić do Zgromadzenia, to moi rodzice znów będą temu przeciwni, a ja będę musiała rozpocząć walkę z tym od nowa... ale bardzo mocno doświadczyłam tego, że Bóg potrafi rozwiązać wszystkie takie problemy, które wydają nam się z początku nie do pokonania... :) i dlatego dziś już ta walka nie napawa mnie lękiem! oczekuję jej z niecierpliwością :) trochę się rozpisałam, w sumie nie bardzo zgodnie z tematem wątku (bo mimo różnych przeciwności wierzę, że Bóg jest wierny i NIGDY nie zmienia zdania co do naszego powołania), ale tak mnie natchnęły ostatnie wypowiedzi ;)

lenka16 - 2014-12-12 22:11:33

Nie wiem jak się tutaj znalazłam po tak długim czasie, ale czytam sobie i czytam. Wspominam.
Studiuję pielęgniarstwo. Mam chłopaka od 1,5 roku. Moja wiara... jej nie ma. Czasem tylko mijając siostrę zakonną uśmiecham się smutno.
Myślę, że powołanie może się skończyć, kiedy kończy się nasza wiara.

Veronika - 2014-12-16 13:29:07

Ja myślę,że może to jest raczej droga do poznania być może innego powołania. Właśnie po to jest czas 'rozeznawania' żeby móc dokonać wyboru jaką drogą mam iść. Ale nie samemu. Trzeba się modlić. Pytać. Trzeba też patrzeć,czy będąc z kimś ta osoba nie oddala nas od innych ważnych spraw dla nas,czyli tu może być właśnie wiara. To są sprawy bardzo trudne,ale takie nad którymi trzeba się zastanowić.

lenka16 - 2015-04-27 09:31:13

Po raz kolejny wchodzę na forum, tym razem z lepszymi wieściami. :) Pan Jezus pociągnął mnie na nowo do siebie. Przebaczył, rozkochał. Teraz widzę, że ten upadek był jednak potrzebny, bo dotarło do mnie, że tylko z Jego łaską możemy działać. Sami zgubimy się szybko, bo jesteśmy bardzo marni i słabi.
Mój chłopak poszedł do Spowiedzi. Ucieszyłam się bardzo, że teraz nam to Bóg ładnie poukłada, że przygotujemy się do tego, aby jak się skończą studia wziąć ślub. Tylko, że odkąd zbliżyłam się na nowo do Jezusa i proszę Go o życie według Jego woli każdego dnia, to znowu wróciło. Ten szept w sercu, przynaglenie, oraz takie uczucie niezadowolenia, że coś jest nie tak, że nie jestem szczęśliwa, że to nie jest moja droga. Jestem teraz na takim samym etapie jak pięć lat temu: "Boże, przecież ja jestem takim grzesznikiem, jeszcze teraz po tym wszystkim, to nie jest możliwe. Ubzdurałam coś sobie. Proszę usuń to.".
Mam takie poczucie, że mogę kochać mocniej. Nie wiem co robić. Myślałam, że zakon był moim pięknym snem, który przeminął. Wtedy Bóg moją duszę napełniał pociechami. Teraz jest oschłość w sercu, tęsknota, brak przeżyć na modlitwie, a jednak głos się odzywa. Tylko przecież ja mam chłopaka. Chłopaka, z którym rozmawialiśmy nie raz o naszej przyszłości. Nie wiem co robić. Może mi ktoś doradzić? Może z własnego doświadczenia? Byliście w podobnej sytuacji?

Wirydiana - 2015-04-27 16:25:56

Lenka to bardzo trudne co przeżywasz...ciężko cokolwiek doradzić...może Tobie pomogłyby nabożeństwa w intencji uzdrowienia...na tych nabożeństwach Bóg namacalnie działa i mi dużo rzeczy podczas nich się wyjaśniło...poza tym oklepana rada, ale jakiś Boży kapłan może coś by poradził...wiem jedno, jeśli nie jesteś do końca pewna małżeństwa to nie warto się w nie pchać, bo potem możesz bardzo cierpieć...najgorzej jeśli się pomylimy w wyborze naszej drogi życiowej...

lenka16 - 2015-04-27 17:51:48

Wirydiana, dziękuję Ci za radę. Mam zamiar jechać na Tyski wieczór chwały, który jest dwa razy w roku, może tam mi Jezus wyraźniej da poznać. Widzę to, jak czym dłużej się człowieknie potrafi zdecydować, jak wiele się nowych przeszkód pojawia. A Ty już rozeznałaś? :-)

Wirydiana - 2015-04-27 21:07:34

U mnie mnie to długa historia, próbowałam już, ale odesłali mnie na terapię...

lenka16 - 2015-05-02 15:06:45

Niech się dzieje co chce. Nie będę Mu się dłużej opierać. Wstąpię. Wygląda na to, że już nawet wiem gdzie. :) :) :)

Wirydiana - 2015-05-02 15:40:37

Ja też teraz próbuję drugi raz, odwagi....

lenka16 - 2015-05-05 17:21:35

Wirydiana, nie bójmy się, słuchajmy Go tylko. Wtedy wszystko się uda. Jeśli zostanę utwierdzona na skupieniu u sióstr, na które się wybieram, to będę musiała zdecydować czy już na pewno powiem Mu tak i wstąpię czy nie. Powiem szczerze, że się boję, że już do główy różne myśli przychodzą, walka jest wielka. Chciałam odłożyć tę decyzję na za dwa lata, ale teraz widzę, iż tylko zasmucam Jezusa swoim niedowiarstwem i nieufnością.
Trzymaj się, bądź dzielna.