dzidziuś - 2011-04-29 22:49:45

Witam.
Od kiedy pojawiła się u mnie ta myśl- "a może klasztor?" mam różnorakie wątpliwości. I choć wiem, że to dopiero początek, długa jeszcze droga przede mną, większość problemów udało mi się jakoś eliminować. Jednak ostatnio nasiliły się pytania, które nie dają mi spokoju. Doskonale pamiętam jaka jestem szczęśliwa, kiedy trwam z Nim, a co czuję, kiedy nie mogę złapać tego "kontaktu" z Bogiem. Jednak odnośnie powołania nachodzą myśli, że może za mocno zapatrzyłam się za inne osoby to staram się przeciągnąć to ich powołanie na siebie? że może to mój wymysł tylko? i jeśli juz na początku mojej drogi pojawia się tyle wątpliwości to co będzie później? Przecież teraz wystarczy tylko w sercu odpowiedzieć "Tak, Panie, wszystko zrobię z Miłości do Ciebie. Nie chcę żyć we mnie, żyj Ty!", a później dochodzi tyle innych spraw.
najbardziej nurtuje mnie to wytłuszczone pytanie. czy jeśli teraz jest tak trudno, to nie ma sensu się w to pakować? że ta droga jest nie dla mnie?
pomóżcie.

sanderka1000 - 2011-04-29 23:25:42

dziudziuś, bardzo dobrze, że masz tyle wątpliwości!
"Każda rzecz wielka musi kosztować i musi byś trudna. Tylko rzeczy małe i liche są łatwe!"
Jeżeli rzeczywiście czujesz powołanie zakonne to nie zważaj na przeciwności. W każdym z nas pojawia się wiele wątpliwości, bo gdyby wszystko przychodziło nam z taką łatwością i pewnością to byłoby nudno. Jeżeli dobrze wykorzystasz czas to jestem pewna, że te wątpliwości i przeciwności jeszcze bardziej utwierdzą Cię w Jego miłości. Po prostu trwaj.

Ja staram się o tym nie myśleć, powiedziałam sobie, że On się zatroszczy i zawsze to powtarzam kiedy coś idzie nie tak. I On się troszczy :) A jak już naprawdę jest źle to dochodzi do bardzo poważnej rozmowy między mną, a Nim. Zdarza się, że nawet się przekrzykujemy. Wiem, dziwnie to brzmi, ale nie wiem jak to inaczej opisać.

dzidziuś napisał:

Jednak odnośnie powołania nachodzą myśli, że może za mocno zapatrzyłam się za inne osoby to staram się przeciągnąć to ich powołanie na siebie?

Czasem jest tak właśnie, że siebie nakręcamy, czytamy o tym powołaniu i wmawiamy sobie "tak, to jest to". Też często myślę, że to mój wymysł itp. ale wtedy próbuję się oderwać od tych wszystkich "kościelnych spraw" i żyć tak jak przeciętny człowiek. Ale raczej długo nie wytrzymuję, bo stwierdzam, że tak się nie da. W Kościele czuję się najlepiej, lubię tam przebywać, pracować, pomagać i czuję, że to moje miejsce. Ważne jest właśnie, żeby spróbować innych rzeczy i zobaczyć, czy to co wybrałam/em jest rzeczywiście "moje", że w tym czuję się pewnie.

Oczywiście to tylko moje zdanie i nikt nie musi się z tym zgadzać ;)

Emilia - 2011-04-30 08:22:49

Trzeba wszystko dokładnie przemyśleć. :D
Pewna Siostra Nazaretanka tak mi powiedziała:
,,Powołanie trzeba rozważać, ale nie rozumem, tylko sercem, duszą.
Jak człowiek "myśli" sercem to kieruje się Miłością,
ale jeśli rozumem to powstają głupie, niepotrzebne pytania i "schodzi na manowce".
Także nie przejmuj się tym wszystkim... Musisz modlić się cały czas o to, aby Bóg dał Ci możliwość rozpoznania. :)
,,Nic nie dzieje się bez powodu". :)
Skoro coś czujesz to może to właśnie powołanie, a Bóg specjalnie daje Ci te wszystkie pytania i problemy na tzw. "próbę". :D Nie lubię tego czasu, gdy wszystko widzi się w czarnych barwach... Ale cóż... Taki jest Bóg i tak nami kieruje! :)
A odpowiedzi na te pytania nikt Ci nie poda. Bo tylko Bóg wie o co chodzi z tym wszystkim ,a z czasem da Ci poznać odpowiedzi, albo te pytania całkiem wyrzuci z Twojego umysłu.
MYŚL SERCEM, A NIE ROZUMEM! KIERUJ SIĘ MIŁOŚCIĄ, A NIE TRWOGĄ!
Pozdrawiam! :)

nisia - 2011-04-30 10:59:24

Jest trudno, a będzie jeszcze trudniej!
Zakon to nie jest raj na Ziemi, jak wielu się wydaje :)
Wątpliwości są potrzebne, bo mogą prowadzić do pogłębiania wiary. I ja- decydując się na zakon, mam wątpliwości i będę je miała, nie wiem kiedy ostatecznie uznam: to jest to- czy w postulacie, czy nowicjacie, czy może tuż przed wieczystymi ślubami. U każdego jest to inny czas. Ale Szatan atakuje właśnie tych, którzy są blisko Boga, więc będzie podsuwał różne myśli... Niekoniecznie Twoje myśli, będą pochodziły od Boga, dlatego dobrze jest mieć kierownika duch. który pomoże to wszystko rozeznawać. Jako takie pisanie na forum internetowym nie pomoże. Kierownik musi Cię znać, znać Twoje życie, pragnienia, uczucia, itd.

PAX, z modlitwą

Emilia - 2011-04-30 12:53:46

nisia napisał:

Ale Szatan atakuje właśnie tych, którzy są blisko Boga, więc będzie podsuwał różne myśli... Niekoniecznie Twoje myśli, będą pochodziły od Boga, dlatego dobrze jest mieć kierownika duch. który pomoże to wszystko rozeznawać. Jako takie pisanie na forum internetowym nie pomoże. Kierownik musi Cię znać, znać Twoje życie, pragnienia, uczucia, itd.

No mi mój Kierownik nie za bardzo pomaga. Bo nie koniecznie się interesuje tym co się dzieje. A nawet nie zawsze potrafi pomóc. :/ Chyba źle wybrałam, ale mam "zastępczego Kierownika". :D Mój Kierownik duchowy jest też moim stałym Spowiednikiem i głównie podczas spowiedzi potrafi pomóc, w innych przypadkach to nie za bardzo.

Ja Ci polecam znaleźć Kapłana (najlepiej Zakonnika), który będzie Twoim stałym Spowiednikiem, a w nagłych wypadkach też będzie może służył dobrą radą. :)

anija87 - 2011-04-30 13:29:54

Wiecie co jeśli chodzi o kierownika duchowego to ja też polecam jakiegoś Zakonnika w takich kwestiach... Ja mam kierownika Księdza diecezjalnego i bardzo się z niego cieszę, bo jest dla mnie wielkim wsparciem, ale faktycznie jeśli chodzi o jakieś sprawy zakonne to jest troche gorzej...
A takie wątpliwości moim zdaniem są normalne... Ja też ich miałam baaaaardzo dużo. Myślę, że też właśnie na tym polega rozeznawanie :)

dzidziuś - 2011-04-30 14:31:51

dzięki Wam. sanderko, masz rację, żeby o tym nie myśleć- wydaje się najlepszy sposób, który niestety ja nie zawsze umiem realizować. muszę popracować nad tym ;)

Ania - 2011-04-30 18:32:31

pewien Pallotyn, którego bardzo lubię, duszpasterz powołań, mawia, że jeśli słyszy się w sercu ten cichy głos, że jeśli myśl o powołaniu powraca to... warto spróbować. przecież nic nie tracisz, a tak wiele możesz zyskać...

myślę, że często naszemu rozeznawaniu towarzyszy masa emocji... czasem, także pod wpływem innych osób,  wpadamy w coś na kształt euforii. prędzej, czy później wrócimy na ziemię i to może trochę zaboleć, ale myślę, że takie emocje też są fajne, że czasami nawet trzeba trochę na nich pojechać, by pójść do przodu. nie musisz przecież wiedzieć już, dziś, w tej chwili, a najlepiej mieć na piśmie + kopia :). super jest dać się ponieść Jezusowi, uczyć się zaufania, uczyć się miłości... by to nasze zauroczenie przerodziło się w miłość, a nawet przyjaźń. kochać to znaczy powstawać i iść, iść, iść. ja nie wiem w tej chwili gdzie jest moje miejsce, ale wiem, że Jezus jest moim drogowskazem, w małżeństwie, zakonie czy na każdej innej drodze :)

wątpliwości są bardzo, bardzo dobre :) świadczą o tym, że podchodzisz do tego poważnie, że Ci zależy. spowiednik powiedział mi kiedyś, że kiedy człowiek chce zrobić coś naprawdę dobrego dla Królestwa, to temu złemu bardzo się to nie podoba. coś w tym jest :)

ściskam Cię cieplutko i pamiętam w modlitwie.

;*

sanderka1000 - 2011-04-30 19:50:53

Emilia napisał:

No mi mój Kierownik nie za bardzo pomaga. Bo nie koniecznie się interesuje tym co się dzieje. A nawet nie zawsze potrafi pomóc.

anija87 napisał:

Wiecie co jeśli chodzi o kierownika duchowego to ja też polecam jakiegoś Zakonnika w takich kwestiach...

Ym, ja trafiam w samych zakonników, a niestety mam ten sam problem, co Emilia...

dzidziuś napisał:

sanderko, masz rację, żeby o tym nie myśleć- wydaje się najlepszy sposób, który niestety ja nie zawsze umiem realizować.

Spróbuj po prostu zająć się swoją codziennością. Rób to, co do Ciebie należy (oczywiście nie zapominając o Nim).

nisia - 2011-04-30 21:00:52

Najlepszym kierownikiem jest sam Jezus Chrystus :)
Człowiek jest tylko pewnego rodzaju osiołkiem, na którym Jezus może wjechać do serca ludzkiego.
A za kierownika trzeba się modlić, i z kierownikiem też trzeba się modlić... Na każdym kierownictwie są także złe dni, bo jesteśmy słabi. Ja także na pewnym etapie tak bardzo nie rozumiałam się z ojcem kierownikiem, że aż płakałam na modlitwie i mówiłam Bogu, że nie chce takiego kierownika, ale Chrystus przytulił mnie do Swoich Ran i uzdrowił, a teraz... omadlamy nawzajem swoje sprawy, swoje zadania do których Jezus nas wzywa i do przodu :) Jezus przez każdego człowieka może przemawiać, niekoniecznie przez tego Najlepszego (jak nam się wydaje) zakonnika :) Przez nudnego ks diecezjalnego też ;)

siostrzyczka - 2011-05-01 18:54:15

gdyby nie było wątpliwości na samym początku to możnaby sobie pomyśleć że życie zakonne to taka sielanka i zawsze będzie tak sielankowo... tymczasem każde trudności nas hartują... to, co przeżywamy dzisiaj jako mega trudność za pół roku wydaje się banałem i tak jest przez całe życie... ostatnio dostalam do wypełnienia i złożenia razem z innymi papierami do Zgromadzenia kwestionariusz... jest tam mnóstwo różnych pytań przenikających różne sfery życia, a wśród nich jest pytanie "Czy uważasz, że życie zakonne jest łatwe czy trudne?"... myślę że warto samemu sobie zadać to pytanie... bo jeśli szukamy łatwego życia to chyba jednak nie w Zgromadzeniu... zresztą chyba wogóle na drodze ku Chrystusowi zawsze będą wątpliwości bez względu na powołanie... a im bliżej będziesz Boga tym będzie ich więcej... ale jednocześnie będą miały dla ciebie coraz mniejsze znaczenie... będą gdzieś obok ciebie... bo On będzie najważniejszy...

Vikta - 2011-05-11 14:59:31

Ostatnio myslałam o tym,że nie mam nic,a jak trudno jest mi to moje nic zostawić i pójśc za Jezusem. Przeważa wstyd (moja rodzina jest "letnia") wobec najbliższych i otoczenia,w razie gdyby "sie nie udało",bo w mojej rodzinie były takie przypadki. Nie jestem pewna,czy moje intencje są do końca czyste,skoro mam tyle watpliwosci.Chciałabym maksymalnie rozwazyc wszystkie mozliwe opcje i "zabezpieczyc się" w razie wystapienia,a to nie tędy droga.To pewnie tak,jakbym przed małżeństwem rozmyslała ,co zrobie razie rozejscia się...
Boje się,na ile mysli o zakonie sa wynikiem DDA,a na ile szczerym porywem serca.

Najgorsze,że gdy osiagam bliskośc z Jezusem,natychmiast jaz zrywam. Jest pięknie dostaję "cukierki",a za chwile głos: odpuść,uroiłas sobie,z tego nic nie bedzie. Kto to wymyślił? Zgrzesz,grzech jest przyjemny,przeciez Ty i tak nie dasz rady. Trzeba byc swieta,aby o tym mysleć,gdzie Ty do nich!Z takimi grzechami???


Ale wiecie,jakie mam uczucie? że wbrew temu,co sie dzieje,wbrew życiu,które sie toczy,walk wewnetrznych,sytuacji rodzinnej,mojemu charakterowi i przeszłosci dalekiej od Boga,ja i tak "wyląduję" w zakonie. Najwieksza ciekawośc w tym,jak Pan Bóg to rozegra,bo zawsze zaskakuje i pewnie stanie sie to w sposob,który nawet dla mnie będzie niewiarygodny.
Dochodzi wrecz do zabawnych sytuacji,gdy stwierdzam,że to ułuda,moje wymysły i wtedy,ZAWSZE na mojej drodze staje siostra zakonna,niemalże w tej samej chwili.Juz nawet nie jestem zdziwiona,tylko staram sie odgadnąc z jakiego zgromadzenia.
Kiedys uciekłam z koscioła,bo ksiądz zapytal :a co,dziecko,do zakonu chcesz iść? nieadekwatnie zachichotałam (jaki wstyd!) i zwiałam.

sanderka1000 - 2011-05-11 23:05:54

Vikta napisał:

Ostatnio myslałam o tym,że nie mam nic,a jak trudno jest mi to moje nic zostawić i pójśc za Jezusem. Przeważa wstyd (moja rodzina jest "letnia") wobec najbliższych i otoczenia,w razie gdyby "sie nie udało",bo w mojej rodzinie były takie przypadki. Nie jestem pewna,czy moje intencje są do końca czyste,skoro mam tyle watpliwosci.Chciałabym maksymalnie rozwazyc wszystkie mozliwe opcje i "zabezpieczyc się" w razie wystapienia,a to nie tędy droga.To pewnie tak,jakbym przed małżeństwem rozmyslała ,co zrobie razie rozejscia się...

Czytając tą część Twojego postu przyszła mi na myśl pewnego kapłana z którym ostatnio rozmawiałam. Ten polecił mi żebym zapoznała się także z takim życiem rodziny, która opiera swoje relacje na Bogu, abym dowiedziała się czegoś więcej o takim właśnie życiu. Szczerze mówiąc to jakoś oczyszcza myśli, bo mam dużą styczność z dziećmi, przy naszym kościele jest też Domowy Kościół i Neokatechumenat, byłam raz na konferencji podczas rekolekcji dla małżeństw organizowanej w naszej parafii i widzę, że takie życie mnie jakoś "nie kręci". Więc naprawdę polecam to takie sprawdzeni siebie w trochę innej roli.

Moja rodzina też nie jest zbytnio za Kościołem, więc też dziwię się skąd u mnie to powołanie, ale kiedy do głowy przychodzi mi taka myśl to od razu gdzieś pojawia się fragment, że Pan Jezus nie przyszedł powołać sprawiedliwych a grzeszników. Przypominam to sobie także wtedy, gdy wmawiam sobie, że jestem zbyt grzeszna aby być Jego oblubienicą.

anija87 - 2011-05-12 08:19:45

Vikta napisał:

Najgorsze,że gdy osiagam bliskośc z Jezusem,natychmiast jaz zrywam. Jest pięknie dostaję "cukierki",a za chwile głos: odpuść,uroiłas sobie,z tego nic nie bedzie. Kto to wymyślił? Zgrzesz,grzech jest przyjemny,przeciez Ty i tak nie dasz rady. Trzeba byc swieta,aby o tym mysleć,gdzie Ty do nich!Z takimi grzechami???.

Czytając to przypomniała mi się moja sytuacja, kiedy zastanawiałam się nad zakonem i mysli te już cały czas były w mojej głowie co jakiś czas przychodziło mi zdanie "i tak nie dasz rady i tak tam nie pójdziesz..." ale jednocześnie też mocno czułam, że te słowa od Boga nie pochodzą, bo nie czułam pokoju w sercu, gdy te słowa przychodziły. Rozmawiając z Mistrzynią powiedziała mi, że ona też przechodziła taki okres, w którym myślała, że sobie to wszystko wymyśliła to jej powołanie... Myślę, że każdy to przechodzi :) najlepiej wtedy jest porozmawiać z kompetentną osobą :)

Boża owieczka - 2011-05-12 14:37:48

Od niedawna zaczęłam się zastanawiać nad świecką konsekracją,prawdę mówiąc to ,gdy zobaczyłam pierwszy raz artykuł o dziewicach konsekrowanych to,mogę przysiąc,że usłyszałam potwierdzenie,iż to droga dla mnie.I natychmiast lawinowo zaczęły napływać wątpliwości,identyczne jak te o których piszecie.I tak sobie walczę,sama ze sobą.Są dni kiedy jestem pewna powołania,a za chwilę pojawia się zwątpienie,że to wszystko to tylko wymysły mojej wyobraźni.Ech,masz rację aniju 87,przydałby się ktoś kompetentny do pomocy :tak: ,modlę się o kogoś takiego :D

lenka16 - 2011-05-15 13:39:33

Oj tak, w pełni Was rozumiem. Te ciągłe wątpliwości... W końcu nie wytrzymujesz, mówisz stop tym myślom i próbujesz żyć jak inni. Czas leci. Uświadamiasz sobie, że niby dlaczego przed tym uciekasz, skoro ta ucieczka nie daje ci ani trochę radości czy satysfakcji. Ciągle jakaś pustka w sercu. Później wracasz, jak syn marnotrawny i jest cudownie. Potem kolejne pokusy, grzech i koło się zamyka. :( Jest ciężko.

weraikon - 2011-08-17 01:26:28

"Oj tak, w pełni Was rozumiem. Te ciągłe wątpliwości... W końcu nie wytrzymujesz, mówisz stop tym myślom i próbujesz żyć jak inni. Czas leci. Uświadamiasz sobie, że niby dlaczego przed tym uciekasz, skoro ta ucieczka nie daje ci ani trochę radości czy satysfakcji. Ciągle jakaś pustka w sercu. Później wracasz, jak syn marnotrawny i jest cudownie. "
u mnie tak już 9 miesięcy trwa. najpierw przyjmuję z radością powołanie, potem zwątpienie i odrzucenie powołania - wtedy bardzo cierpię. staram się sobie wmówić, że to tylko emocje itp i chcę żyć jak inni  i wtedy wszystko się sypie. Jak jestem na dniach skupienia w jakimś klasztorze to wszystko wraca do normy... bądź mądra i pisz wiersze...