Weronika - 2011-06-22 19:42:42

Hmm nie wiem jak opisac mój problem...
Ogarnęła mnie właśnie taka duchowa niemoc,bardzo dziwne jest to uczucie...
Przez dłuższ okres czasu trwałam bardzo blisko Boga,codzienna Eucharystia,częsta spowiedź,modlitwa etc.
Nawet do walki z grzechami miałam ogromnie dużo siły i nie poddawałam się.A teraz...
Teraz znowu upadłam i powiedziałam sobie: mam to gdzieś,wrzucam na luz...
Ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie...Zupełny brak potrzeby kontaktu z Bogiem...Nie mogę się modlic,mam jakąś blokadę na spowiedź...W ogóle nie ma we mnie chęci zmainy tego stanu...Gdybym tylko mogła 'rzuciłabym się' w coś co zapcha tą czarną dziurę,która teraz powstała...
Z drugiej strony źle mi i chciałabym to zmieni,dlatego też tutaj piszę...
Mam jakąś blokadę,po prostu nie mogę,nie chcę,nie potrafię...
Sama nie wiem...
Wiem,że będziecie mi radziły poradę u jakiegoś kapłana.Ale na 99,9% z tego nie skorzystam.Mój problem wydaje mi się śmieszny,nic nie znaczący...Jakoś sama sobie z nim poradzę...
Błędne koło...A ja nie wiem co robic.

Alice - 2011-06-22 20:15:52

Owszem radzę poradzić się kapłana.... Ale oprócz tego powiem - według mnie to próba. Zły Cię próbuje odciągnąć od Pana. Musisz przetrwać ten kryzys. Pamiętaj, Bóg jest zawsze z Tobą. Nawet jeśli nie chcesz z Nim rozmawiać. On wciąż czeka, wciąż puka do serca. Spróbuj się zebrać. Walcz ze złym. Módl się. Spróbuj.

Rita - 2011-06-22 20:22:27

Weronika napisał:

Mój problem wydaje mi się śmieszny,nic nie znaczący...Jakoś sama sobie z nim poradzę...

NIE MA problemów nieważnych, śmiesznych i nic nieznaczących. To jest dla Ciebie problem i nie ważne czy jest mały czy duży, banalny czy nie- ale dla Ciebie to jest trudność. I zasługuje na uwagę. Tym bardziej że to Cię w jakiś sposób męczy. Sama dobrze wiem, że trudno wyjść z myślenia typu: ,,Inni mają gorsze problemy, nie będę komuś głowy zawracać...". Ja całe życie nie potrafiłam poprosić o pomoc, aż w końcu stało się, byłam w tak trudnej sytuacji (no własnie, dla jednych to nie bylby problem, a dla mnie był...) że żeby nie oszaleć umówiłam się na lużne spotkanie... I coś we mnie pękło i pierwszy raz opowiedziałam komuś kto mnie dobrze znał o całej sytuacji. Samo wygadanie się pomogło mi bardzo.
Zrozumiałam też że nie zawsze "sama sobie poradzę". W większości przypadków owszem, daję rade, mam silna psychikę ale czasem po prostu widzę, że cos mnie męczy i wtedy najczęściej rozmawiam z zaprzyjaźnioną siostrą (student studenta zrozumie ;) ). Nie zawsze duszenie w sobie problemów pomaga.
I rzeczywiście, polecę Ci rozmowę z kapłanem lub siostrą.

Trzymaj się.

Weronika - 2011-06-22 20:43:06

Dzięki za słowa wsparcia:)
Pewnie porozmawiałabym z siostra,ale mam złe wspomnienia...
Na ostanim skupieniu,kiedy nie poszłam do spowiedzi i powiedziałam dosłownie 1 pozytywne zdanie o Harrym Potterze (bo chciałam uświadomic siostrze,że nie można krytykowac czegoś,czego sie nie przeczytało.) siostra zabrała mnie na poważną rozmowę i wywnioskowała,że jestem zniewolona/opętana albo do tego zmierzam...Chciała dzwonic po kapłana,potem mnie z jakims umówic...nie wiem czułam się jak na przesłuchaniu i nic pozytywnego z tego nie wyszło:/ jakis uraz teraz mam...
Na dodatek idę na pielgrzymkę z tą siostrą i jak ona znowu zobaczy,że nie  idę do spowiedzi...O matko,czuję się już osaczona tym.
Ja żyję w przekonaniu,że sama sobie poradzę...Zresztą nie byłabym w stanie porozmawiac z żadnym kapłanem...
Odrzuca mnie....
Aż sama się nie poznaję,niby chcę zmiany,a taka uparta jestem,jakaś blokada.

sanderka1000 - 2011-06-23 08:27:21

Też zawsze powtarzałam, że sama sobie ze wszystkim poradzę, ale wtedy wszyscy na mnie krzyczeli i mówili, że głupia jestem ;)

A może nie musi to być kapłan ani siostra? Może masz jakąś taką osobę w parafii np., która też jakoś tam stara się pogłębiać swoje życie duchowe i jest jakoś bardziej wtajemniczona w te sprawy. Może z taką osobą będzie Ci łatwiej porozmawiać? Kto wie, a nóż widelec Ci pomoże ;) Ja swoją pierwszą rozmowę o moich problemach przebyłam właśnie z kapłanem, dlatego może lepiej jest mi rozmawiać z osobą duchowną niż świecką. Nie wiem, ale wtedy czuję się jakoś bezpieczniej... Tylko, że u mnie też jest ten problem, że nie umiem prosić o pomoc. Doprowadzam się raczej do takiego stanu przybicia, że widać po mnie, że coś jest nie tak. I wtedy albo ktoś mnie "podkabluje" do danego kapłana, albo on sam zauważa, że jest problem i zaczyna się rozmowa ;)

Często mam też tak, że mimo iż chcę porozmawiać to nie mogę. Nie mogę wydusić z siebie słowa, odpowiedzieć na najprostsze pytanie. Wtedy człowiek jest skazany na radzenie sobie samemu...

Weronika - 2011-06-23 10:55:37

Może zdecydowałabym się na taką rozmowę,gdybym miała kogoś zaufanego,a ta siostra zraziła mnie do siebie i koniec,nie będę z nią rozmawiac o moich problemach.
A nikogo innego na tyle dobrze nie znam,więc odpada.Jakoś sama się ogarnę.
W sobotę idę na pielgrzymkę,mam nadzieję,że coś się na niej we mnie zmieni...Oby.

Ania - 2011-06-23 18:02:49

czy rzeczywiście powstała czarna dziura?
On nie zniknął, nadal jest i gdzieś tam się do Ciebie uśmiecha :)
Czasami znikają emocje towarzyszące naszej wierze. Wtedy wydaje nam się, że to wszystko nie ma sensu, ale ten czas jest bardzo wartościowy. oczyszcza nas. Nie możemy ciągle jechać na emocjach, na wspaniałych odczuciach płynących z kontaktu z Bogiem. Pan Jezus chce żebyśmy go kochały, a miłość to nie jest uczucie, miłości towarzyszą uczucia.
Wydaje mi się, że za Nim tęsknisz. Inaczej byś Go nie szukała... To bardzo dobre. Wielu ludzi odchodzi, nawet nie szukając. Pomodlę się za Ciebie.

Jakiś czas temu też byłam w takiej sytuacji. Byłam wtedy akurat na rekolekcjach oazowych, miotałam się, tak jak Ty. Przepłakałam kilka dni, wymigując się zapaleniem spojówek :) Nie wiedziałam co się działo, jakby mijałam się z Bogiem i wcale nie chciałam go spotkać... Przełamałam się. Nasza grupa sprzątała wieczorem ośrodek. Stanęłam w drzwiach łazienki, moja animatorka właśnie się tam krzątała. Spytała, co się dzieje. Poprosiłam o rozmowę, zamknęłyśmy się w refektarzu. Znałyśmy się wtedy zaledwie jakieś 3 dni, a ta rozmowa mnie uleczyła :). Teraz mamy bardzo serdeczne relacje. Było jeszcze dużo płaczu pod prysznicem, dużo przemyśleń, duchowej walki. Teraz wiem, że to musiało się stać, że Chrystus chciał mi coś bardzo ważnego powiedzieć...

Ja nie namawiam Cię do rozmowy... Zrób to jeśli będziesz chciała, jeśli poczujesz z kimś tę nić porozumienia. Warto.

Weronika - 2011-06-24 21:58:15

No jest,na pewno jest,prosiłam o obojętność,nie pomogło...
Wydaje mi się,że to wszystko mnie jakoś przygniotło,wiara,moje powołanie.Chciałam wszystko dobrze przeżywać,skupiałam się na tym,jeden upadek i już,mam dość.Tylko przeraża mnie teraz to,że nie mam odwagi i siły,żeby się podnieść...Dobrze mi tak jak jest,myślę,że z czasem bym zupełnie odpuściła,albo nie...Sama nie wiem.
Dziękuję dziewczyny,za podzielenie się swoimi doświadczeniami,za wsparcie.Napisałam,bo myślałam,że ktoś poda mi gotową receptę,dlaczego tak jest i co mam zrobić,żeby to zmienic.Jednak okazuje się,że powinnam się przełamać i porozmawiać z kimś,kto może mi pomóc...
jutro idę na Pieszą Pielgrzymkę Honoracką.Tydzień wśród kapucynów i sióstr zakonnych:D lepszej okazji chyba nie będę już miała;) oczywiście nie chcę iść,nie widzę sensu,totalne zwątpienie.Nie wiem po co idę,chyba tylko dlatego,że już wcześniej się zapisałam i obiecałam koleżance.Ale podobno nic nie dzieje się przez przypadek,więc może i w PPH jest jakiś sens,oby.
Ja nie byłam ciągle na emocjach związanych z wiarą...Wręcz przeciwnie.Odczuwałam potrzebę bycia przy Jezusie,ale na tym się kończyło,czasami po prostu się zmuszałam,żeby wytrwać,żeby się pomodlić.Nie było łatwo,żadnych uniesień.Kiedyś tylko po lekcjach poszłam do kościoła i to był piękny dzień,byłam taka szczęśliwa,nic nie mówiłam,czułam,że lepiej już nie może byc...po prostu byłam...A tak,po prostu byłam,na tyle na ile potrafiłam byc,a teraz znowu leżę i chyba już nie chcę się podnieść...Nie,ja chcę tylko już nie wiem jak to ogarnąć i boję się,boję się mojego powołania,wszystkiego się boję i nie ufam Mu,nigdy nie ufałam i nie potrafiłam Go kochac.
Bardzo się cieszę,że większość z Was ma odwagę zwrócić się do kogoś ze swym problem.Ja tej odwagi nie mam.
Zobaczymy co będzie na honorackiej.Jeśli będziecie pewnie chciały to po powrocie o tym napiszę.
Ale się rozpisałam:D
Jeszcze raz wszystkim dziękuję:)


A na koniec coś do posłuchania:

http://www.youtube.com/watch?v=YaxU0Bus … re=related

Moja modlitwa...

sanderka1000 - 2011-06-25 13:41:54

Czekamy na wieści po pielgrzymkowe :) Będę pamiętać o Tobie :)

Weronika - 2011-07-01 16:28:13

Było beznadziejnie,nie ma nawet o czym pisac.
Jasne było cudonie,poznałam nowych ludzi,bawiłam się cudnie,ale było okropnie.
Nie poszłam do spowiedzi,nie dałam rady.I wiem,że nie dam,nie mówię,że już nigdy,ale na pewno nie teraz...
Wyjechałam wczoraj zapłakana,poniosłam zupełną porażkę.Tylko smutek i żal.
Jedyne co byłam w stanie zrobic,to zdjęcię medalika,tauki i różańca z palca.
Odpuszczam

Śliwka - 2011-07-01 19:14:03

myślę, że na serio nie chodzi o nasze "stany"- a nawet nasz "moce"- Pan dał Ci Weroniko wielką łąskę- właśnie teraz w tym czasie- łaskę doświdczenia, że nasz moc to nic, że nasza siła to nic, że nasza wiara nawet to nic. Tak jak w dzisiajszych czytaniach- Bóg wybrał lud, nie dlatego, że był najliczniejszy ( a nawet był najmniejszy!!) tyylko dlatego, że go umiłował. dalej św. Jan z Listem swoim- Miłośc, nie polega na tym, że to my kochamy Boga, ale że to On na ukochał.
i wreszci Ewangelia- prostaczek- ktoś kto nic nie ma, ma puste ręce- a może nie tylko ręcę, bo i głowę, bo i serce- własnie może jest w nim całkiem pusto, w tym sercu. ale to dobrze, bo to Inna Serce jest źródełem...
może brzmi o wszytsko pięknie, ale przyznam, że teraz w to wierzę szczególnie, bo sama jestem w oschłości straszliwej... i wiessz... chodzi za mną właśnie to- że wiem, że we mnie straszy upór, i czuję, że Bóg daj mi odczuć małość moich "wielkich uczuć" które miałam przedtem do Niego...
i właśnie to, że trzeba się Mu dać złamać...
i chodzi za mną wołanie o Miłosierdzie- jeszcze bardzo cicho, ale wierzę, że już niedługo wyrwie się ono głośno...

ostatecznie przecież nie chodzi o to, co z nami- tylko o to, że On jest Królem Chwały!

sanderka1000 - 2011-07-03 22:41:00

Wróciłam dziś z rekolekcji. Mogłoby się wydawać, że powinny być one dla mnie umocnieniem, ale jest całkiem na odwrót. Właśnie na nich doświadczyłam co to jest prawdziwa duchowa niemoc. Myślałam, że pierwszego dnia uda mi się pójść do spowiedzi, przygotowałam się, wszystko wydawałoby się ok. Ale nie mogłam wyjść z ławki, niestety. Później ojciec spowiednik przyszedł do nas (było nas tylko 9 osób razem z ojcem prowadzącym) i zapytał czy pośród osób, które nie poszły do spowiedzi są takie, które muszą pójść, a nie mają odwagi. Siedziałam w pierwszej ławce, z głową w dole, bez ruchu. Ten kapłan położył mi rękę na głowie i powiedział "palec Boży wskazuje na Ciebie". Później przytoczył przypowieść o synu marnotrawnym. Siedziałam w tej ławce i czułam, że zaraz eksploduję, ale nie mogłam nic z tym zrobić.

Przez cały czas tych rekolekcji coś we mnie siedziało (i siedzi jeszcze), a ja nie mogę się z tego uwolnić. Ale moment dnia pierwszego nie był jeszcze taki straszny. Gorsze stało się potem... W sobotę mieliśmy modlitwę wstawienniczą. A ze mną to jest tak, że nie podejdę przed ołtarz, bo boję się tej modlitwy. Nie wiem, może jest dla mnie za mocna... Na same słowa "modlitwa wstawiennicza" już mną telepie, a co dopiero gdybym w niej uczestniczyła. Posługiwałam w tym czasie jako animator muzyczny, więc kiedy kapłan wraz z dwójką animatorów modlili się nad daną osobą ja grałam różne pieśni. Kiedy wszyscy przystąpili do tej modlitwy zostałam tylko ja. Kapłan prowadzący wiedział, że się boję, ale mimo wszystko spoglądał ciągle w moją stronę i spojrzeniem zapraszał mnie przed ołtarz. Próbowałam się wymigiwać grając jakąś pieśń. Niestety, kiedy zobaczyłam ich kroczących w moim kierunku zwinęłam gitarę i już chciałam uciekać, dosłownie. Nie zdążyłam, stanęli nade mną i zaczęli się modlić. Kurczowo usiadłam w ławce i z całej siły ściskałam gryf gitary. To było strasznie, trzęsłam się cała, a serce waliło mi tak mocno, że miałam wrażenie, że za chwilę mi wyskoczy. Nie wiem ile czasu się tak nade mną modlili, ale kiedy skończyli od razu wyparowałam z kaplicy. Usiadłam na schodach na korytarzu, przybrałam pozycję "żółwia" (skuliłam się tak, że w sumie nie było mnie widać) i cała się trzęsłam. Nawet sobie nie wyobrażacie, co czułam w środku. Serce miałam już chyba przy końcu języka, a ręce trzęsły mi się tak jakbym piła przez tydzień co najmniej, bez przerwy. Słyszałam śpiewy w kaplicy i im bardziej się wsłuchiwałam to tym bardziej się trzęsłam. Nie miałam nawet siły płakać, bo nawet nie wiedziałam co się ze mną działo.
Kiedy śpiewy ucichły i usłyszałam, że wszyscy wychodzą z kaplicy to nawet mnie to nie ruszyło. Siedziałam tam dalej i patrzałam w podłogę. Nagle poczułam, że ktoś siada koło mnie. Nie miałam nawet siły sprawdzić kto to. Ten ktoś przytulił mnie, złapał za rękę. Dopiero wtedy poznałam, że to właśnie ten ojciec prowadzący. Wtedy już w ogóle czułam się jak jakaś tykająca bomba. Zaczął zadawać mi pytania, na które nie znałam odpowiedzi... Gdyby nie to, że zrobiło się trochę zimno to przesiedziałabym na tych schodach do rano. jakoś koło 1 w nocy zabrałam swój śpiwór z pokoju i ulokowałam się w pustym, nieprzydzielonym pokoju. Pół nocy nie przespałam, bo nie wiedziałam co się ze mną działo.

Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale dzięki temu chyba dowiedziałam się co to prawdziwa duchowa niemoc. Kiedy tylko przypomnę sobie o tym wszystkim ręce trzęsą mi się jak nie wiem co, a serce wali jak młotem. Wiesz, że czegoś pragniesz, wiesz, że chcesz być z Nim, a nie tylko przy Nim, ale nie możesz wykonać żadnego kroku. O, jak to boli...

Weronika - 2011-07-04 11:14:48

Sanderka wielkie dzięki za szczerośc.
Jak to czytałam to sama miałam dreszcze i...bardzo Ci współczułam.Ja bym chyba po prostu uciekła.Nie byłabym w stanie grac na gitarze,a gdybym wiedziała,że zostałam tylko ja to natychmiast bym uciekła...Wiem co mówię,pamiętam jak byłam na mszy o uzdrowienie,tak kombinowałam,że chociaż niby chciałam to z tej modlitwy nie skorzystałam...
Jak przypominam sobie PPH to tylko łzy mam w oczach...
Ostatniego dnia myślałam,że nie wytrzymam już na miejscu każdy chwalił Pana śpiewem,tańcem,a ja...Ja też przybrałam pozycję żółwia i z całej siły powstrzymywałam łzy,najgorsze było,gdy ktoś zapytał się czy coś się stało,a ja wtedy totalnie się rozklejałam,a czułąm się taka samotna,zupełnie sama...nie pasująca do tych ludzi...A spowiedź...Przez cały tydzień się zbierałam i już,już miałam iśc,kiedy nie mogłam...Po prostu nie mogłam...Gdzieś cały czas byłam blisko kapucynów,rozmowy,żarty,ale nie byłam wstanie iśc do spowiedzi...I ten okropny żal.Dlaczego On mi nie pozwolił?Dlaczego mi nie pomógł kiedy tak bardzo chciałam...Miałam wrażenie,że się uduszę...Po powrocie 3 dni leżenia w łóżku i nie odzywania się...
Mi jest obojętne czy będę potępiona czy nie...w ogóle mnie to nie interesuje...
A żal jes tym większy,że tyle pracy w to włożyłam,zawsze miałąm pod górkę,nigdy nie chodziłam najarana wiarą jak niektórzy..ciągle musiałam walczyc,codzienna eucharystia,regularna spowiedź,a teraz co?To jest strasznie,bo wytrzymałam raptem 2 rekordowe miesiące,a teraz?teraz zwyczajnie nie mam siły i serio odpuszczam,nie ma mowy o żadnych rekolekcjach...Durne...bo właśnie teraz postanowiłam sobie zaszalec,imprezy etc...Nie wiem,mam wrażenie,że do tej pory byłam jakoś znieowlona,a teraz wreszcie ejstem wolna i mogę cieszyc się życiem.tylko pozostaje ta okropna świadomośc,że robię na złośc komu?Chyba chcę pokazac Bogu,że poradzę sobie bez Niego,a tak w głębi serca wiem,że szkodzę sobie,ale co tam.Mi to jest już obojętne.
Ta pielgrzymka poruszyła też we mnie pewne rzeczy,które chciałąm schowac i udawac,że wszystko jest ok,a one nie istnieją...I bez mojej woli uświadomiłam sobie kilka rzeczy,które tak bardzo bolą,że nie radzę sobie z tym żalem...
Super
Sanderka,a nie dałaś rady tak po prostu porozmawiac z tym ojcem?Bez spowiedzi?Bo wydaje mi się,że on chciał Ci pomóc...Ja nie miałam odwagi,bo mój problem wydawał mi się śmieszny i w ogóle,co ja tam robiłam...Nie chciałam się ośmieszyc i zawracac komuś głowy.
Ja też boję się tej modlitwy i to bardzo...Zastanawia mnie to dlaczego tak się z nami dzieje?Przecież coś musi byc przyczyną tego strachu...Na pielgrzymce byłą ze mną jedna dziewczyna,które też nie chodzi do spowiedzi i opowiadała jak właśnie ta sama siostra,która ze mną rozmawiała o spowiedzi załatwiła jej tą modlitwę wstawienniczą i że jeden kapucyn,który tu jest modlił się nad nią.Ja myślałam,że na zawał zejdę...Dosłownie...Tego kapucyna miałam cały czas na oku,jakbym bała się,że nagle wyskoczy i zacznie się nade mną modlic...A siostry to już w ogóle jak ognia unikałam...Ten strach był paraliżujący,nawet teraz mam dreszcze...Naszczęście nic takiego się nie stało...Chociaż może powinno?Bo ja chociaż uciekałam to całą sobą wołałam POMOCY!
A teraz został tylko żal...cholerny żal,który nie daje mi spokoju...I coś co mówi mi,że powinnam się zabawic,żebym się nie bała,bo to mi się należy...Ja wiem,że to jest złe,ale właśnie do tego teraz bardziej mnie ciągnie...

sanderka1000 - 2011-07-04 23:02:25

Weronika napisał:

Sanderka,a nie dałaś rady tak po prostu porozmawiac z tym ojcem?Bez spowiedzi?Bo wydaje mi się,że on chciał Ci pomóc...Ja nie miałam odwagi,bo mój problem wydawał mi się śmieszny i w ogóle,co ja tam robiłam...Nie chciałam się ośmieszyc i zawracac komuś głowy. (...) Tego kapucyna miałam cały czas na oku,jakbym bała się,że nagle wyskoczy i zacznie się nade mną modlic...A siostry to już w ogóle jak ognia unikałam...Ten strach był paraliżujący,nawet teraz mam dreszcze...

Wiem, że ten ojciec chciał ze mną pogadać i chce mojego dobra, z resztą dzisiaj jak się z nim widziałam to pytał czy byłam w "budce" (o konfesjonał chodzi oczywiście). Teraz jedziemy na reko z dziećmi i już mi oświadczył, że będziemy walczyć... Dzisiaj też tak stał nade mną, a ja siedziałam na fotelu, to poprosiłam go, żeby się przesunął, bo nie lubię jak ktoś nade mną stoi. Powiedział, że oczywiście, uśmiechnął się i położył mi rękę na głowie. Automatycznie się odsunęłam, a on odparł, że nie mam się bać. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżywałam, przez cały czas mam wrażenie, że zaraz wykorkuję.

Ale kiedy tak siedziałam tam na tych schodach i kiedy mnie zapytał czy ma przynieść stułę pokiwałam tylko głową, że nie, ale gdyby przyniósł ją tak po prostu, bez mojej zgody czułam, że wyspowiadałabym się mimo wszystko, że po prostu to wszystko by ze mnie zeszło, ale ta "postawa niemocy" była silniejsza.

Też mam dreszcze do tej pory. Jak sobie tylko pomyśle to wszystkie moje odczucia wracają: serce mam w gardle, a łapska mi się trzęsą tak, że nie mogę nawet utrzymać dobrze telefonu.

Czuję jak bardzo jestem rozdarta. Niby zależy mi na tym wszystkim, chciałabym wrócić do Niego i zaznać znowu tej prawdziwej Bożej radości, ale z drugiej strony nie chcę nic zmieniać. Może zostać tak, jak jest.

dzidziuś - 2011-07-05 17:32:30

Ja też przeżywałam w swoim życiu takie upadki. Za każdym razem powtarzałam sobie "Który to już raz.. Ale ten będzie ostatni.. Nie będzie więcej, bo nie z tego się nie podniosę.. ". Żyłam z daleka od Boga.. Wydawać by się mogło, że wreszcie się uwolniłam od tych obowiązków. Wreszcie powinnam być szczęśliwa, a mimo wszystko nie umiałam cieszyć się niczym. Bardzo dużo o tym myślałam, ale też były momenty, że musiałam skupić się na czymś innym- nic nic nic.. nic nie dawało mi radości. Podczas spowiedzi powiedziałam księdzu swoje obawy, on powiedział, że wielu świętych miało takie dni ciemne duszy.. że to nie oznacza, że jesteś nikim, że Bóg Ciebie nie chce... wyspowiadałam się, ale nie udawałam się na prywatną rozmowę z księżmi z parafii, bo nie chciałam ich wtajemniczać we wszystkie sprawy, a poza tym nie mam z nimi aż tak dobrego kontaktu.
Najgorsze w tej duchowej niemocy było to, że ja nie mogłam się zebrać, aby się porządnie pomodlić, aby chociaż porozmawiać sobie z Bogiem. Niby chciałam, aby było jak dawniej. Jednak część mnie, która jak widać była opanowana przez Złego, nie umiała się zmotywować.. Jednak u mnie jak na razie, wszystko mijało z czasem.. 3maj się :)

Śliwka - 2011-07-05 18:30:41

ja się podziele czymś co mam na świeżo. z pewnej konferencji kilka mysli.

o strapieniach i pocieszeniach- na podstawie św. Ignacego.

pocieszenia- doświdczanie łaski, nawrócenia, dobra.
strapienie- ogóle lenistwo, szczególnie w modlitwie.

- zawsez a naszym zyciu będzie taka sinusoida- strapienie, pocieszenie- TAK MA BYĆ!
- przy pocieszeniu- ostrzeżenia!! : -nie zapominaj, że łaska to nie wszytsko- potrzeba też własnej pracy.
- nie przesadzaj w pobożności- tzn nie trwaj zbyt długo na modlitwie, mimo, że "sama idzie" (istota pocieszenia!) bo może to prowadzić do zwyczajnego fizycznego osbanienia, albo popadnięcia w pychę.
- bądź czujny- może się zdarzyc, że będzie Ci się wydawało, że coś się odmieniło, że np udało się zwalczyć jakiś grzech- po jakimś czasie on wraca, a nas to prowadzi do załamania.
strapienie- 3 PRZYCZYNY
1.zaniedbywanie dobra- np modlitwy, trwanie w sporach itp.
2. pycha- uznanie, że stan pocieszenia- to, że dobrze nam się modli jest naszą zasługą
3. z Bożej Miłości- czyli wszytsko z naszje strony jest ok- naparwdę dobrze żyjemy, ale Bóg chce więcej.
dlatego trzeba badać nasze strapienia.
rady na czas strapnia - niezależnie od tego jaka jest przyczyna.
1. nie przejmuj się strapieniami ( jeśli ma być cały czas na zmianę strapnie i pocieszenie, to tak będzie do końca życia!!) nie traktuj ich jak końca świata- jak z wężem na pustyni- nie patrz pod nogi, nie koncetruj się na nich.
2. nie zaniedbuj tych postanowień, które podjąłeś w trakcie pocieszenia (tzn naparwde nie rezyguj z czasowych ram modlitwy itd, ale też nie dokładaj nad to, co postanowiłeś)
3. podczas strapienia nie podejmuj ważnych decyzji życiowych, duchowych- jesteś "pod atakiem"- te decyzje nie będą mądre!
4. strapienie jest potrzebne- nie staraj się przyspieszać czasu powrotu do pocieszenia!



na razie tyle- jak ktoś nie ufa, albo chcę więcej- to prześlę namiar na tą konferencje :)

Weronika - 2011-07-06 19:47:16

Jejku Snderka,ja aż tego czytac nie mogę...Dla mnie to jest straszne...Ja bym uciekła,powiedziałabym temu kapłanowi,że jest chory psychicznie,a ptem bym uciekła...A bałabym się...O matko,aż mi słabo...Ale coś czuję,że ten kapłąn Ci pomoże i będzie dobrze;)


'Wydawać by się mogło, że wreszcie się uwolniłam od tych obowiązków. Wreszcie powinnam być szczęśliwa, a mimo wszystko nie umiałam cieszyć się niczym.'
Dokładnie,mam tak samo.

U mnie to raczej nie jest ciemna noc...U mnie to chyba coś poważniejszego,jakoś to czuję...Bóg,grzech są mi obojętne,niby wiem,że coś jest nie tak,ale...I ogólnie strasznie mnie ciągnie,żeby robic jakieś głupotym,a potem nawet wyrzutów sumeinia nie ma...Już mi to jest obojętne...I różne dziwne myśli mam,np.dzisiaj na 100% byłam pewna,że nie ma Boga i życia po śmierci,tylko jest sama miłośc? I byłam tego zupełnie pewna i miałam wrażenie,że to jest tak oczywiste...Wkręcam się w dziwne rzeczy,a od spowiedzi po prostu mnie odrzuca...
W moim wykonaniu to raczej nie jest ciemna noc duszy.

sanderka1000 - 2011-07-06 22:50:55

Weroniko, mimo wszystko dzięki za Twoje słowa. Dla mnie to też nie jest proste, miejmy nadzieję, że wszystko się jakoś potoczy, bo moje chęci co raz bardziej słabną...

Śliwka - 2011-07-07 09:32:06

Dziewczyny- wybaczcie- ale zerknęłyście może na to co napisałam- to miało byc dla Was głownie- cos dla pokrzepeinia, ale i nabrania dystansu takiego dobrego- tzn bez umniejszania waszych przeżyć, ale z pokazaniem, że ludzie po prostu przezywają taki czas- nie ma się co niepokoić, nie się co dołować, ani doszukiwać w tym czegoś "wielkiego" czy strasznego. tak po prostu jest. więc też nie ma się co na tym koncentorwać... to chyba pocieszające, no nie? :) że ludzie już o dawna przeżywają podobne rzeczy- że to w pewien sposób normalne. można to po prostu przyjąć- właśnie jako wyraz Bożej Miłości- takiej, która nie pozwala nam być bylejakimi i zaprasza nas do czegoś więcej.
jak podkreślam, ni chodzi mio umiejszanie Waszych przeżyć- ale może nie trzeba się też tak mocno na nich koncentorwać. owszem, zauważyć, badać, szukac przyczyn, nazywać je sobie, ale potem - gdy już to zrobimy, po prostu to przyjąć. Jak świat światem, tak było, że życie duchowe to była walka i będzie- to widać w życiu niejednego świaetgo- prychodzi czas, gdy trzeba zawalczyć...


odsyłam do fregmentu na temat zbjoi duchowej- Ef 6, 10-20

mam nadzieje, że może to co wyżej napisałam, moż Wam jakos pomóc- posłużyć, jako rzecz, która pokrzepi, doda sił, pokaże, że da się z tego wyjśc i że to (w pozywtynym tego słowa znaczeniu) nic nienormalnego, czy niezwykłego.

:)

Boża owieczka - 2011-07-07 16:10:57

Tak sobie czytam i dobrze rozumiem to o czym piszecie,sama to przeżywam i nie potrafię sobie wyobrazić,że jeszcze kilka miesięcy wiedziałam co to znaczy kochać Boga,teraz jest mi On obojętny...zresztą same wiecie.
Mam też pytanie do Śliwki:próbujesz pomóc,dodajesz otuchy,ale czy przeżywałaś coś takiego?
Bo to co podsuwasz,nie wiem jak na innych,ale na mnie nie robi wrażenia,to,że ktoś kiedyś coś napisał,choćby w Biblii to jest mi całkiem obce,jedyna myśl jaka pojawiła się u mnie po przeczytaniu kilkku pocieszających tekstów to:"no i co z tego",spływa to po mnie,więc nie pomoże.

dzidziuś - 2011-07-07 17:14:37

Ja Was teraz staram się wesprzeć, ale nie raz sama odrzucam takie wsparcie, więc rozumiem to, że nie traktujecie czasami słów Śliwki czy moich poważnie :)
W Piśmie Świętym przemawia do nas sam Bóg. Wy się zastanawiacie czy istnieje. Istnieje! Nie raz doświadczyłyście tego świadomie, pamiętacie? Ale On jest przy Was nawet teraz, kiedy wydaje się Wam, że Go nie ma. Stworzył człowieka- kto inny mógł by to zrobić? Tylko ktoś potężny i wielki- jakim jest Bóg Ojciec. Dlatego nie odrzucajmy słów Boga, bo to On mówi do nas.
Będę pamiętać o Was w modlitwie i zobaczycie, że Bóg zdziała cuda! :)
Przemieni Wasze serca, oczyści dusze i napełni Was Swoją Miłością, która pozwala żyć i trwać.

sanderka1000 - 2011-07-07 23:16:59

Śliwko, ale ja doskonale rozumiem to, że wielu ludzi przezywa takie czy nawet gorsze sytuacje, wielu ludzi też tego wyszło, ale pewnie też wielu to jeszcze czeka. Tylko jednak ten fakt to nie jest zbytnio pocieszenie. Dziękuje za Twoje słowa, na pewno wspierają, ale to nie jest stan, z którego wychodzi się za pstryknięciem palca.

Nie, ja nie wątpię w Jego obecność, jestem pewna, że On jest. Tylko czasem mam wrażenie, że ta cała "praktyka wiary" nie jest dla mnie, że to za trudne i nie potrafię sobie z tym radzić. On może być, istnieć i ingerować w moje życie, ale bez mojego wkładu w Jego wolę.

Boża owieczka - 2011-07-08 14:48:50

Ja też wierzę w Boga,nie odrzucam Jego istnienie,część mojej duszy mocno Go kocha,ale nie widzę sensu modlić się i prosić Go o cokolwiek,On działa czy tego chcę czy nie,ale ja nie mam już sił,aby szukać swojego miejsca w Kościele.Dokładnie tak jak napisała Sanderka,niech On robi co zechce,ale ja Mu w tym nie pomogę.
A co do pocieszania,staracie się,wiele ludzi to przeżywa,no tak,ale to jest podobne trochę do chorowania na raka,jeśli ja choruję to mnie nie pociesza fakt,że są inni równie chorzy.To nie uzdrowi mnie,ani nie uśmierzy bólu,a tym bardziej nie przestanę się bać,tego co będzie dalej...

Weronika - 2011-07-08 18:04:33

Mi Bóg jest już obojętny i spływa po mnie to czy ktoś ma tak samo czy nie...Albo czy mój stan jest normalny czy nie...Z drugiej strony nie chcę żeby inni odchodzili od Boga i jesli mam tylko możliwośc komuś pomóc,wesprzec go gdy np.boi się spowiedzi to to robię,ale sama się do tego nie zastosuję.

Może i to była duchowa niemoc,ale teraz,sama rezygnuję z relacji z Bogiem,niech On sobie będzie,ale mi ma dac spokój.Chciałabym byc zupełnie obojętna...We mnie nagromadzone jest tyle żalu i pretensji,że żadnej normalnej relacji nie mogę stworzyc...Mam to gdzieś.

A-psik - 2011-07-08 22:42:00

Weroniko, skoro nie chcesz by inni odchodzili do Boga, to może jednak nie do końca jest On Ci obojętny... i może te pokłady żalu i pretensji też o tym świadczą... możliwe, że napiszesz, iż nad interpretuję i nie mam racji, bo wszak w Twej głowie nie siedzę, ale...zanim odrzucisz weź pod uwagę.

Śliwka - 2011-07-09 13:47:28

owieczko Boża- tak przeżyłam- i z tego co pamiętam nie raz- sama po sobie doświdczam tego, że faktycznie życie duchowe to sinusioda. więc tak zdecydowanie nie raz byłam w takim stanie, że "bida z nyndą"- to małe słowa.
moje "pokrzepianie" nie ma na celu powiedzenia "inni mają gorzej"... nie. bo sama uważam, ze to najgorsze z pocieszeń.
chodzi mi raczej o to, że często w "takich" kwestiach- i mówię to zdecydowanie także na własnym prykładzie- i pewne rzeczy się pewnie dopiero po jakims czasie widzi- żę mimo że te wątpliwośco dotyczą Boga, strasznie się człowiek wkiety skupia na sobie samym- i chodzi mi tylko o to, że jesli już wiemy, że jesteśmy w jakimś takim stanie, to warto do tego też tak podejść,. żeby np woedzieć jakie niebezpieczęństwa, pokusy i inne takie towarzyszą takim stan- i zwyczajnie nie dac się na nie nabrać. i sądzę, żę właśnie (zresztą jak już pisałam wyżej, nie są to tylko moje "intuicje") najczęstszymn niebezpieczeństwem może być właśnie zrobienie z tej "niemocy", "kryzusu" "pustyni" "nocy" (jak zwał tak zwał) końca świata.

:)
co do wracania do początku- to też myślę, że to dobra sparwa- myślę, że warto np w takim "dobrym" znaczy czasie takiego "pocieszenia" sobie notować to co się z nami dzieje... potem można do tego wrócić.
można też poprosic takich bliskich sobie ludzi, żeby w takim trudnym czasie nam przypominali to co Bóg w naszym życiu zorbił- właśnie w naszym, żeby Oni jako bliscy, ale i obserwatorzy, mogli w bardziej obiektywny sposób przypomnieć nam, że naparwdę działanie Boże w naszym życiu jest realne.

Śliwka - 2011-07-09 22:26:45

sanderka1000 napisał:

Śliwko, ale ja doskonale rozumiem to, że wielu ludzi przezywa takie czy nawet gorsze sytuacje, wielu ludzi też tego wyszło, ale pewnie też wielu to jeszcze czeka. Tylko jednak ten fakt to nie jest zbytnio pocieszenie. Dziękuje za Twoje słowa, na pewno wspierają, ale to nie jest stan, z którego wychodzi się za pstryknięciem palca.

więc jeszcze tylko chciałam dopisać, że moim "celem" nie było nakłonienie Was do tego, żeby z tego stanu "wyjść za ptyknięciem palca"- jak sama pisałam, nie można przyspieszać czasu kryzysu. chodzi raczej o to, żeby nie robić z niego czegoś co określna mnie, mój stosunek do Boga itd. tzn umieć "wykorzystać" nawet ten czas- a widzę taką szansę, tylko w tym, żeby dać Bogu do niego, do czego czasu , dostęp.
fajnie ktoś powiedział kiedyś, że główną przyczyną kryzusu modlitwy, jest jej brak. wystarczy tydzień , lub dwa przeżyć bez modliwty, a już zwyczajnie nie chce się do niej wracać...
i może się tu pojawić agrument o nieszczerości (więc go uprzedzam od razu) na zasadzie, po co mam się modlić, skoro nie mam na to "ochoty" , przeicież taka modlitwa jest nieszczera... i to jest bardzo "fajna" pułapka- czasem modlitwa będzie zwyczajną walką- pozbawioną jakiegolokwiek romatyzmu, czy jakiejkolwiek "szczerości"- tzn rozumianej, tak jak ją opisałam powyżej.
i po to też jest taki dobry duchowy czas, żeby móc sobie z kryzysem poradzić.
więc ja Wam powiem, że jak już wyżej pisałam doskonale rozumiem ten stan i wiem sama po sobie i po innych- bo jak mówiłam to nie jest stan dosteopny nielicznym tylko KAŻDEMU kto poważnie traktuje swoją wiarę- każdemu! - no więc naparwdę czasem trzeba się po rpostu trzymac czego do czego się nawet nie ma przekonania- chodzi w końcu o wierność. i chociaż nie chce mi się, czy NIE WIDZĘ SENSU, to trzymać się twardo! wiem, że łatwo się mówi- ale powiem Wam, że zdarzało mi się naparwdę doświdczyć błogosławoeństwa tego.

i to nie chodzi o to, żeby teraz siąść i się przekonywać, jak to mi jest "ok"skoro nie jest. tylko chodzi o zwykłą wiarność- nawet jeśli ta moja iwerność to będzie spędzeniu pół godziny w kompletnej ciszy- tej duchowej- ale będę!

jeszcze raz chcę podkreślić, że nie chodzi o bagalizowanie czegokolowiek...
może raczej o takie lekko "upokorniania" włąśnych przeżyć- bo mówię też o swoich!! a może szczególnie o swoich!
nie jeden święty mówił o tym, że poczucie humoru- to rozumiane dosłownie, ale i to takie na zasadzie właśnie trochę przebicia tych naszych balonów, pewłnych jakiegoś takiego zatroskania o siebie, to najlepszy egzorcyzm. zły duch jest pełn pychy więc też jakoś szczególnie kusząc na w tym czasie będzie chciła taże nas wpędzić w pychę- która może miec różne postaci- nawet fałszywej pokory ! więc dobrze też rozwalać te nasze "pałace" włąsnych emocji, uczuć, "stanów" poprzez właśnie to odwracanie wzroku od nas samych i patrzenie na krzyż, właśnie jak na tego miedzianego węża na pustyni.

i wiem, że to mogą być banały ale powiem Wam jeszcze jedną rzecz- tego czy tak jest nie da się ocenić zzewnatrz, tzn tylko posłuchac o tym i stwierdzic czy nam to "odpowiada" czy nie? czy to będzie skuteczne czy nie? trzeba próbować tego.

jeszcze dodam, że ja się staram próbować. pewnie, że bywa różnie- masę razy przegrywam, i się potwornie w tym koncentruję na sobie, i może 1 na 100 razy faktycznie udaje się być wierną, ale jest we mnie pragnienie, żeby jednka tak było. i powiem Wam jedno - od tego czasu, kryzysy są inne albo raczej inaczej przeżywane- spokojne. takie ze świadomością, że "ta zimna musi minąć"- że nie jest tak, że Bóg jest ze mną tylko w dobrym czasie- ale w tym złym też, a może szczegolnie

a jeśli kogoś to interesuje, to od jakiegoś miesiąca jestem na takim "pustkowiu"- ja wolę tak to nazywać... więc nawet gdy teraz o tym piszę, to wcale nie piszę z perspektywy kogoś kto jest na "wyżynie duchowej" i patrzy przez różowe okulary.


kochane, wiecie co jest w tym najwspanialsze? że nie musimy być sile, wielkie, wspaniałe... nie. to w ogóle nie jest ważne. jest Bóg i to On jest naszą wiernością- "Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne" (Rz 11, 29) więc nie jest tak, że jedni maja więcej siły żeby "przeżyć" (bo jak mówiłam nie chodzi o przyspieszanie !!) czas kryzysu, a inni nie. Bóg jest niezmienny. On na wybrał, jak czytamu bodajsze w liście do filipian, "przed założeniem świata".

serio to Bóg jest siłą.
Jego Słowo- dlatego jestem zwolenniczką czytania Pisma Świętego kiedy tylko się da- kiedy jest "ok"- po to żeby nabrać sił i zasiać to Słowo na czas kryzysu. a gdy kryzys, to też się Nim żywić, chociaż wszytsko w nas woła, że to bez sensu.

na razie tyle.
jak polecą na mnie jakieś może nowe "gromy" to sie ustosunkuję ;) żarcik oczywiście :)
zupełnie poważnie to Was bardzo wspieram po prostu. Robię co mogę w tym celu.

ściskam serdecznie
Trzymajcie się Pana , a może dajcie się Jemu trzymać :)

sanderka1000 - 2011-08-25 23:07:17

Odświeżam troszkę.

Byłam ostatnio na pielgrzymce, a co za tym idzie byłam także u spowiedzi. Nie będę opisywać jak to się wszystko dokonało, bo to naprawdę długa historia, ale powiem, że było ciężko. Dobrze, po 5 miesiącach, znów doświadczyć Bożego Miłosierdzia. Oczywiście, cieszę się ogromnie z tego faktu, że znów mogę spotykać się z Panem Jezusem żywym i obecnym w Komunii Świętej. Jednak w dalszym ciągu czuję się jakoś ciężko... Mam takie wrażenie jakby mnie coś przed Nim blokowało, jakby jakiś ciężar w dalszym ciągu spoczywał na moim sercu. W sumie to mam takie wrażenie jakbym wcale u tej spowiedzi nie była, a przecież wyjawiłam wszystkie grzechy, żałowałam za nie z całego serca i w sumie wszystko zrobiłam tak jak robić się powinno. Męczy mnie ten fakt, ale może po prostu za bardzo się przejmuję.
(Tak, wiem, że wiara nie polega na czuciu i że Pan Bóg to nie dezodorant żeby było Go czuć za każdym razem...)

Chciałam po prostu poinformować, że u mnie już troszkę lepiej :)

dzidziuś - 2011-08-26 18:57:28

Ja ostatnio, pod koniec lipca, też miałam taką duchową niemoc.
Nie mogę powiedzieć, że zwątpiłam w istnienie Boga, bo uporczywie sobie wmawiałam, że Go nie ma... Nie miałam z kim o tym pogadać, bo przecież Boga nie było dla mnie. Nie mogłam Mu powiedzieć, że nie mogę odnaleźć Go w swoim życiu, bo jak można mówić do Kogoś, Kogo nie ma ?!
Choć lubię sobie podśpiewywać różne religijne piosenki pod nosem, wtedy coś mnie blokowało... Nie mogłam nawet wymówić imienia "Jezus". Nie chciało mi przejść przez gardło... Do tego jeszcze doszło bierzmowanie. Na co mi ono jest? Pytałam siebie często. Nie byłam do niego duchowo przygotowana, bo byłam rozbita. Owszem, poszłam do spowiedzi, ale jakoś nie zrobiła na mnie ona wielkiego wrażenia.
Teraz, po bierzmowaniu przychodzą mi na myśl słowa: "Nikt nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: «Panem jest Jezus»" (1 Kor 12, 3)
Dostrzegam teraz, że brak było w moim życiu Ducha Świętego.
U mnie teraz też jest już coraz lepiej, choć to trudne nie poddawać się i budować wszystko od nowa. :) Jednak wierzę, że warto!

Weronika - 2011-09-17 15:20:01

U mnie jest jeszcze gorzej...
A tak Go szukałam...Byłam u spowiedzi...z ledwością,ile czasu się przygotowywałam,ile modlitw,w ostatniej chwili prawie się wycofałam,pogadałam najpierw z księdzem,a potem udało mi się wyspowiadac,ale...nic...wiem,że wiara nie polega na uczuciach ok,ale ja nie jestem wytrwac dłużej niż jeden dzień przy Nim...Potem pojechałam na rekolekcyjne spotkanie młodzieży...O jak trudno było,jaka pustka,ale uparłam się,że będę trwac.Poszłąm jeszcze raz do spowiedzi,żeby zacząc wszystko od nowa,pierwszy raz miałam wrażenie,że idę nie do księdza,ale do Miłości Miłosiernej,poszłam...i czułam się po wszystkim tak beznadziejnie,tak okropnie...A ze spowiedzią było wszytsko jak najbardziej ok,ja duchowo wymiękałam.Miałaś iśc przed Najświętszy Sakrament,poszłam i nie wiedziałam co tam robię,wszytsko co sobie postanowiłam przed spowiedzią gdzieś uciekło,ja też uciekłam,ale chciałam trwac,jak zwykle się nie udało.Chciałabym spróbowac jeszcze raz,ale już nie mam siły,przerasta mnie to,czuję się strazni beznadziejnie,przeraża mnie to wszytsko.Ostatnio poszłam do kościoła,żeby z Nim chcwile porozmawiac,nie potrafiłam,po prostu nie potrafiłam...Okropne uczucie,straszne!!!Nigdy czegoś takiego nie czułąm!!!Ja już więcej nie mogę.Teraz zbieram tylko siły,żeby zupełnie porzucic religię katolicką.

A-psik - 2011-09-25 09:04:44

Zasmuciły mnie Twoje słowa...Przytulam mocno w modlitwie.

Ana - 2011-09-25 12:02:08

Weronika napisał:

U mnie jest jeszcze gorzej...
A tak Go szukałam...Byłam u spowiedzi...z ledwością,ile czasu się przygotowywałam,ile modlitw,w ostatniej chwili prawie się wycofałam,pogadałam najpierw z księdzem,a potem udało mi się wyspowiadac,ale...nic...wiem,że wiara nie polega na uczuciach ok,ale ja nie jestem wytrwac dłużej niż jeden dzień przy Nim...Potem pojechałam na rekolekcyjne spotkanie młodzieży...O jak trudno było,jaka pustka,ale uparłam się,że będę trwac.Poszłąm jeszcze raz do spowiedzi,żeby zacząc wszystko od nowa,pierwszy raz miałam wrażenie,że idę nie do księdza,ale do Miłości Miłosiernej,poszłam...i czułam się po wszystkim tak beznadziejnie,tak okropnie...A ze spowiedzią było wszytsko jak najbardziej ok,ja duchowo wymiękałam.Miałaś iśc przed Najświętszy Sakrament,poszłam i nie wiedziałam co tam robię,wszytsko co sobie postanowiłam przed spowiedzią gdzieś uciekło,ja też uciekłam,ale chciałam trwac,jak zwykle się nie udało.Chciałabym spróbowac jeszcze raz,ale już nie mam siły,przerasta mnie to,czuję się strazni beznadziejnie,przeraża mnie to wszytsko.Ostatnio poszłam do kościoła,żeby z Nim chcwile porozmawiac,nie potrafiłam,po prostu nie potrafiłam...Okropne uczucie,straszne!!!Nigdy czegoś takiego nie czułąm!!!Ja już więcej nie mogę.Teraz zbieram tylko siły,żeby zupełnie porzucic religię katolicką.

A prosiłaś Boga o dużo sił w tej walce? Nie trzeba wciąż modlić się słowami wystarczy milczeć. Módl się do Ducha Świętego o wytrwanie i nie zrażaj się. Bóg daje nam przeciwności, ale nie ponad nasze siły. My po prostu Go nie słuchamy i poddajemy się bez walki.
Chrześcijaństwo to codzienna walka.

Weronika - 2011-09-26 16:20:48

W tym tygodniu chciałabym iśc do spowiedzi,którą znowu odkładam,więc proszę Was o modlitwę,chociaż nie lubię tego robic,ale wiem jaką ona ma moc,więc bardzo mocno Was proszę,abyście szepnęły Górze słówko o mnie;)
Powiem szczerze,że teraz jest już lepiej,bo zaakceptowałam pewne sprawy i staram się ufac...Wiem,że On cały czas jest i ma nad tym kontrolę,chociaż wydaje mi się,że zupełnie mnie opuścił...Ale wiem,że On czeka,czeka aż zrozumiem swoje błędy i wrócę,bo On nic nie robi na siłę i to jest piękne:) Tylko trzeba trwac,a to jest bardzo trudne...Kiedy człowiek myśli,że Jego nie ma,czuje się beznadziejnie,samotny i opuszczony to nadal powinien składac ręce do modlitwy,chociaż to jest szalenie trudne...
Czytam teraz mojego bloga,fajne jest takie spojrzenie z perspektywy na tych parę miesięcy:)
I wreszcie mogę się modlic,adoptowałam duchowo kapłana na 30dni,chciałam miec dodatkową motywację,a jednocześnie bałam się,że nie wytrwam,ale jak na razie On daje siły;)
Po burzy zawsze wychodzi słońce...Teraz rozumiem te słowa:)
Jeszcze raz proszę o modlitwę;)
PAX;)
'Wszystko mogę w Tym,który mnie umacnia';)

sanderka1000 - 2011-09-26 16:26:10

Weroniko, nawet nie wiesz jak się cieszę czytając Twojego posta :) Naprawdę super, że jest już lepiej, teraz tylko się nie załamywać i trwać :) Ja też znów muszę iść do spowiedzi i wu=iem, że nie mogę się zebrać, bo to bardzo trudne, ale w zamian za to zaczęłam współpracować z pewnym kapłanem i mam nadzieję, że może to mi w jakiś sposób pomoże :) Trzymaj się mocno Pana Jezusa i Maryi, a wszystko będzie ok :)

A-psik - 2011-09-27 12:11:12

Weronika napisał:

Jeszcze raz proszę o modlitwę;)

To masz u mnie jak w banku :) W trakcie niedzielnej Eucharystii pomodliłam się szczególnie w Twojej intencji :)

I tak sobie myślę, że może też zaadoptuję jakiegoś kapłana (być może bym mniej kulała w tej kwestii. Wiem, wstyd pisać).

lenka16 - 2011-09-30 12:14:26

Ponad miesiąc nie odwiedzałam Furty. Kiedyś robiłam to codziennie. Dziwię się, że teraz jakimś cudem tutaj weszłam. Jest źle. Tak jak pisałyście wyżej. Ten miesiąc to dla mnie jakaś tragedia. Prawie codziennie działo się coś złego. Najpierw ktoś na kim mi zależało bardzo mnie zranił, później w szkole zaczęło być nieznośnie, następnie miałam piekło w domu a na koniec dowiedziałam się, że mój przyjaciel ma raka. Tego było za wiele jak dla mnie. Nic mnie nie cieszyło. Modlitwa była sucha. Miałam żal do Boga o to, że mnie nie chce pocieszyć. Spowiedź nie dawała wytchnienia. Nadal nie daje. Mama ciągle porusza temat mojej przyszłości a we mnie się aż gotuje. Nic nie wiem. Myśli o zakonie ustały. Wczoraj byliśmy z oazą na akcji ewangelizacyjnej w gimnazjum i w klasie w której to odgrywaliśmy wisiała na ścianie gazetka o żeńskich zakonach. Popatrzyłam. Zdobyłam się jedynie na kpiący wyraz twarzy i jedno słowo: nie. Czuję się strasznie samotna. Kiedy zgrzeszę nie czuję już wyrzutów sumienia. Trudno mi się uśmiechać. Kiedy pomyślę o studiach to chce mi się płakać. Co rzucę jakimś pomysłem to słyszę od rodziców, że z tego nie ma pieniędzy, że jestem leniem. Kiedy słyszę o prawie albo medycynie to mam ochotę wyjść z tego domu i nie wracać. Mam w sobie pustkę, obojętność i chłód. Mówię do Niego ale On jest jakby głuchy. :(

Vikta - 2011-10-02 23:21:23

Nie jest głuchy,a Ty Lenko stoisz na rozdrożu,musisz podejmowac decyzje,no już zyciowe,stąd nerwy,stres. Dziwne ,gdyby było inaczej.

Cieszę się,ze przeczytałam ten temat. Myslałam,że coś ze mna jest nie tak,że boję się modlitwy wstawienniczej. Niby chcę,bo to wspaniałe-ktos modli sie własnie za Ciebie! ale jak mam podejść -NIE. Raz nawet podeszłam,ale potwornie mnie irytuje to "kiwanie się",a kapłan jakby delikatnie chciał na mnie wymusic ten ruch,więc stanęłam twardo jak skała.W sumie nie wiem dlaczego.

pea - 2011-10-03 12:20:40

Hmm, a po co to kiwanie się? Nigdy się z czymś takim nie spotkałam.

sanderka1000 - 2011-10-03 13:09:26

Vikta, u mnie to normalne :D Może mam po prostu jakiś uraz do tego, nie wiem, albo może to po prostu zbyt mocne doświadczenie. Nie mogę, po prostu, nie chcę. Może mam też uraz do tego, bo raz mnie przymuszono, a za pierwszym razem kiedy w ogóle podeszłam do takiego czegoś to bardzo się wystraszyłam (miałam wtedy chyba z 13 lat) i być może to wpłynęło na moją odrazę do tego tupu modlitwy. Jestem też zdania, że jeżeli ktoś się boi lub nie chce to nie powinien do tego podchodzić. Przecież można też praktykować modlitwę wstawienniczą, ale bez wielkich fajerwerków - przecież nawet jedno Zdrowaś Maryjo odmówiona w czyjejś intencji też jest modlitwą wstawienniczą i też można to zrobić przed Panem Jezusem.

No, a ja jestem w dalszym ciągu na etapie "zbierania się". W sumie to sama chyba nie wiem o co w tym wszystkim chodzi i... ech.

Wirydiana - 2011-10-03 17:14:19

Lenka na pewno jest Ci teraz ciężko, to normalne, ten wiek gdzie już sami mamy decydować o sobie i swoim życiu jest moim zdaniem najtrudniejszym etapem w życiu człowieka...wiele jest pytań, a mało odpowiedzi...i jak wracam do tamtych czasów to też miałam wtedy wszystkiego dość, wpadałam w różne "dołki", rozterki, histerię. Czułam, że nikt mnie nie rozumie, że wszystko co dobre już było i że nie wiem co dalej...z modlitwą też było wtedy różnie, zresztą więcej pisałam w moim świadectwie o tym. I mając teraz te 25 lat, wiem, że tamto cierpienie było mi potrzebne...do czego? Do poznania siebie, do tego, abym mogła tak naprawdę dojrzeć, abym wyszła ze swojego egoizmu, aż w końcu abym odkryła swoją drogę i abym wzmocniła swoją wieź z bogiem. Powiem Ci jedno...musisz przeżyć ten czas i wierzę, że dasz radę...A Bóg Cię nie zostawi, On po prostu daje Ci teraz wolność i czeka to Ty z tym zrobisz...Będę o Tobie pamiętać w modlitwie...Trzymaj się ciepło.

Weronika - 2011-10-05 16:23:06

Lenka bardzo dobrze Cię rozumiem,jedyne co mogę powiedzieć:
to wszystko minie za jakiś czas,po prostu to taki paskudny etap,który trzeba przeczekać i jakimś cudem się nie pogubić.
Ja się pogubiłam,miałam iść do spowiedzi,naturalnie nie poszłam i w najbliższym czasie nie pójdę.Bo znowu mam taką straszną niechęć.W ogóle,ja już nie wiem co powinnam zrobić,bo ile można.Mam wrażenie,że Jemu na mnie nie zależy (jedna głupia owca w tę czy w tamtą nie robi Mu różnicy),bo przecież się starałam,próbowałam,a On nic...Nie wiem może powinnam przeczekać,ale po co...On mnie nie chce to ja znalazłam sobie inne towarzystwo.Wiem,że ja taka nie jestem...Co ja w ogóle robię...Jestem taka wredna dla ludzi...Myślałam,że mogę szkodzić tylko sobie,bo nikogo nie potrafiłabym skrzywidzic,a to guzik prawda,bo robiąc coś źle krzywdzę też innych...Nie jestem sobą,wypełniam tą pustkę i tylko się pogrążam.Wszystko się komplikuje,a On nawet teraz nie zwraca na mnie uwagi...Spoko.Już nie będę narzekać.

*nadia* - 2011-10-13 16:34:12

Witajcie!
Trafiłam na to forum zupełnie przypadkiem i kiedy tak czytałam wasze posty to postanowiłam napisać też coś od siebie. Tak naprawdę to jestem raczkującym chrześcijaniniem. Kiedyś poprzez splot wielu wydarzeń na długo odeszłam od Boga. Nie chciałam żeby uczestniczył w moim życiu bo życie bez Niego było łatwiejsze. Ale na szczęście przyszło opamiętanie. Teraz tak naprawdę wszystkiego uczę się od początku i ta niemoc duchowa jest mi bardzo dobrze znana.  U mnie tez bardzo często pojawia się zwatpienie, modlitwa zaczyna mnie dażnic, nie czuje obecności Boga. Czasami bywa tak że ta niemoc przekszatałca się w złość i żal. Niejednokrotnie wychodziłam z płaczem z mszy świętej. Miałam pretensje do Boga że wcale o nie nie walczy, żę jestem mu obojętna. Teraz widze że ten czas takiej rozpaczy i bałaganu duchowego jest wbew wszystkiemu potrzebny. Jest zachętą do jeszcze większemu zaufanie Jezusowi i powieżeniu Mu swojego życia. Ten czas też przynosi swoje owoce trzeba tylko być cierpliwym i nie rezygnować z Bożej miłości.
Ja ze swojej strony obiecuję modlitwę, w szczególności za ciebie Weroniko.

pea - 2011-10-23 00:59:31

Weroniko, myślę, że to nie jest tak, że Mu nie zależy. I nie piszę tego z pozycji że niby jestem jakaś lepsza, bo nie jestem, też długo nie byłam do spowiedzi. U mnie jednym z powodów jest to, że nie umiem tego wszystkiego ogarnąć. Ale wiem, że Jemu zależy, choć nie wyraża się to w jakimś konkretnym popchnięciu w Jego kierunku. Może nic na siłę, może po prostu potrzeba dużo czasu, może to wszystko będzie odbywać się powoli?

Weronika - 2011-10-23 13:17:59

Pea,pewnie masz rację,ale mi już brakuje siły.Niech On mi da jakiś znak,że Mu zależy...Cokolwiek,czuję się przez Niego opuszczona,jakby Mu już nie zależało.Wszystko się komplikuje,nie potrafię ogarnąć pewnych spraw..Są zranienia,które ciągle tak bolą...Wpakowałam się teraz w niezłe bagno i tak mi w nim dobrze,cieplutko,wiem,że jest złe ale...
Czuję potrzebę spowiedzi,ale brakuje mi jakoś możliwości,chęci...Bo ja potrzebuję się wygadać,a nie tylko wyklepać swoje grzechy i usłyszeć charakterystyczne pukanie na 5min przed rozpoczęciem Mszy.
Jeśli starczy mi odwagi to chyba pojadę za miesiąc na skupienie i postaram się wyspowiadać,bo nieźle sobie nagrabiłam.

Boża owieczka - 2011-10-23 18:08:16

Wiem co czujecie,sama jeszcze tak niedawno mówiłam to samo,ponad rok tkwiłam w takim ciepłym błocku.Pojawiały się pokusy odejścia z Kościoła,a nawet myśli samobójcze.Przeraziło mnie to,próbowałam się modlić,krzyczałam do Boga aby dał mi znak,że Mu zależy,albo,żeby się odczepił.W najgorszym momencie,cudem trafiłam na Mszę z modlitwą o uzdrowienie,z wylaniem Ducha Św.Nie miałam jednak siły wejść do kościoła,całe nabożeństwo spędziłam pod murem,słyszałam tylko wszystko bo były głośniki.Przeryczałam całą adorację,czułam,że coś się dzieje,ale nie wiedziałam co.Na końcu było inbywidualne błogosławieństwo z nałożeniem rąk,bałam się podejść,czułam się niegodna,ale jednak podeszłam i kiedy kapłan połażył dłonie na mojej głowie i się modlił,poczułam,że Bóg mnie obejmuje i przytula,dosłownie,to trwało chwilkę,ale dla mnie to była wieczność,błoga wieczność.Potem nogi same zaprowadziły mnie do środka do kościoła i tam czułam się jak w domu.Teraz jadę tam już 3 raz,znów przytulę się do Boga i krok po kroku On mnie będzie uzdrawiał.Moja duchowa niemoc była niezbędna do tego,abym odczuła pełnię Jego miłości,gdybym trafiła na tę Mszę nie będąc na dnie,On nie mógłby do mnie dotrzeć,moja chrześcijańska pycha by Mu nie pozwoliła.
Trudno w to uwierzyć,ale czasem trzeba spaść na samo dno,aby zobaczyć wyciągniętą do nas dłoń Boga.
Wierzę,że przejdziesz,przez noc i staniesz się silniejsza.

weraikon - 2011-10-24 14:06:53

Ja też ostatnio tak miałam, czekałam już praktycznie na śmierć duchową, czułam się pusta wewnątrz. ani modlić się nie mogłam ani do Kościoła- brrrr koszmar.
Wczoraj na Wspólnocie było wyswabadzanie z "twierdzy" przez Ducha Św - i poczułam że się w sobie "rozprężam" i mam już możliwość błogosławić Pana za wszystko, jest taki łaskawy i cudowny.

*nadia* - 2011-10-25 13:27:46

Weroniko jeżeli potrzebujesz dobrej spowiedzi, takiej która pozwoli nie tylko "wyklepać swoje grzechy i usłyszeć charakterystyczne pukanie na 5min przed rozpoczęciem Mszy..." to może umów się z jakimś kapłanem na spowiedź, zaznacz jednocześnie że zależy Ci też na rozmowie. Z doświadczenia wiem, że umawianie się na spowiedź to dobra wyjście. Ja od jakiegoś czasu staram się tak robić i naprawdę taka spowiedź połączona z rozmową bardzo dużo owoców przynosi. Poza tym jest czas żeby o wszystko co jest dla nas ważne zapytać, kapłan się nie śpieszy, penitent również czuje większy komfor mając świadomość że jest to czas poświęony dla niego.

sanderka1000 - 2011-11-11 20:43:35

Wiecie co, dałam sobie z tym wszystkim spokój. Zrezygnowałam z codziennych Mszy, ze spotkań wspólnotowych też. Jakoś to wszystko we mnie gasło od dłuższego czasu, a ja w dalszym ciągu nie wiem, czym to jest spowodowane. Mimo tych wszystkich pobożnych praktyk itp. nie widziałam u siebie zmian. Stwierdziłam, że ja chyba zwyczajnie nie jestem godna miana "dziecka Bożego". Wiem, że On istnieje i istnieje prawdziwie, nawet ostatnio mi to potwierdził, ale ja nie umiem z Nim współpracować. Tak jak już gdzieś wcześniej wspominałam: Bóg może ingerować w moje życie, może z nim robić, co chce, ale bez mojej pomocy. Głównie zrezygnowałam, bo myślałam, że to wszystko jest już zwyczajnie częścią mojego życia, codziennością, stałym punktem programu. Zrobiłam to z myślą, żeby ponownie za tym wszystkim zatęsknić (w końcu jak się coś traci dopiero wtedy można się przekonać ile to dla nas znaczyło).

Nie mam pojęcia jak długo to wszystko się utrzyma, czuję się jakby ktoś wyssał ze mnie życie, ale ja już naprawdę nie wiem, co mam robić. Nawet nie potrafię opisać tego, co dzieje się teraz we mnie i ze mną. Mimo wszystko chciałabym Was prosić o modlitwę, możne ona pomoże, bo ja już nie wiem jak mam sobie pomóc.

Możecie to odebrać jako moje "żale", ale umieszczam to tutaj tylko dlatego, bo wiem, że mogą znaleźć się ludzie, którzy mają podobny problem do mojego. Chcę po prostu powiedzieć, że nie są z tym sami. Z drugiej strony: przecież nikt nie powiedział, że będzie łatwo.

dzidziuś - 2011-11-11 21:53:01

Sanderko, nie wiem jak to zrobiłaś, ale napisałaś to, co aktualnie czuję i ja...

Też ograniczyłam uczestnictwo we Mszach Świętych, nie ciągnie mnie już do tego, bo mam wrażenie, że nie mam po co tam iść. I tak nie umiem się na niej skupić ani przeżyć jej tak jak powinnam. Jak to napisałaś, nie umiem współpracować z Bogiem. Nie umiem Go nawet prosić o coś, nie umiem rozmawiać. Nie umiem już nawet milczeć przed Nim. Idę do Kaplicy i nie wiem co dalej. Mam wrażenie jakby Bóg zabrał cząstkę mnie... Dziwnie to brzmi, ale gdzieś straciłam to, co dawało mi chęć i radość do życia.

Kiedy zaczynało się wszystko psuć to najpierw odeszła myśl o powołaniu... Okej, Bóg niech będzie, ale zakon to jednak nie moje miejsce (i inne standardowe teksty). Teraz jednak wszystko przestaje mnie interesować. Moja modlitwa nawet nie przypomina modlitwy. Nie widzę sensu, bo i tak na niej nie jestem skupiona... Zawsze pomagało mi to, że poszłam do Kaplicy i powiedziałam Mu wszystko, wypłakałam się, a teraz nawet jak jestem w niej to nie ma we mnie żadnych emocji.

Dzisiaj oglądałam sobie kwejka ;) a tam obrazek: Pamiętaj, że Jezus Cię kocha. Tak, tak wiem to... Ale ja nie umiem nazywać się Twoim wyznawcą i nie umiem żyć z Tobą. Przepraszam.

Sanderko, 3maj się :) :*

Boża owieczka - 2011-11-11 21:54:53

Sanderko,znam dobrze Twoje"żale",czułam dokładnie tak samo,co do joty.Tak to straszne uczucie,takie wyautowanie.Nie będę Cię pocieszać,ani tym bardziej doradzać,bo wiem,że kiedy nadejdzie czas,wyjdziesz z tego silniejsza.Mogę dać Ci tylko(aż? )modlitwę ile tylko będzie trzeba(u mnie trwało to ponad rok,a z tego co wiem to bardzo krótko).Zaczynam dla Ciebie szturm na Niebo :D

sanderka1000 - 2011-11-11 22:23:26

Dzięki dziewczyny. Serio nie wiem co o tym myśleć.

Dzidziuś, ten obrazek na Kwejku też mnie dziś zaskoczył. Tak samo jak ostatnio oglądałam na Religia.tv jakiś program, "Gotowi na śmierć bodajże", kiedy nagle zaczęłam się zastanawiać czy ten Bóg to w ogóle istnieje, jak to jest z tym wszystkim. W tym momencie pojawiły się napisy końcowe: "Jeżeli jest życie to jest i śmierć. Jeżeli jest Niebo to jest i Piekło. Jeżeli jest Bóg to musi być i Szatan. Jeżeli jest dobro musi być i zło. Czy jesteś gotowy na śmierć? Czy dalej wierzysz, że Boga nie ma?"  (coś w tym stylu). Ostatnie pytanie rozwaliło mnie najbardziej.

Widzę Jego troskę względem mnie, widzę to wszystko, co mi daje, ale mimo tego czuję się pusta. Mam wrażenie, że może zwyczajnie otrzymałam od Niego za dużo i teraz nie potrafię się pogodzić z tym, że obdarowuje mnie w mniejszych ilościach.

Owieczko, dziękuję za ten szturm. Mam nadzieję, że coś pomoże. Chociaż z drugiej strony nie wiem, czy w to wierzę. Przecież gdyby On chciał to zmienić to zmieniłby to już dawno...

pea - 2011-11-12 02:24:44

sanderka1000 napisał:

Przecież gdyby On chciał to zmienić to zmieniłby to już dawno...

Nie, to nie działa w taki sposób. On nic sztucznie nie przyspiesza :) Czytałaś bajkę o człowieku, który pomagał motylowi uwolnić się z kokonu?
Może potrzeba Ci takiego odejścia, by uświadomić sobie, że Bóg jest o wiele większy od Twojego dotychczasowego wyobrażenia o Nim? A może ma inne powody? Przekonasz się o tym... kiedyś...

sanderka1000 - 2011-11-12 08:44:32

"Na krótką chwilę porzuciłem ciebie, ale z ogromną miłością cię przygarnę." /Iz 54,7/
Cały czas ten fragment siedzi mi w głowie. Na pewno ma w tym swój cel, a jaki - to się okaże.

dzidziuś - 2011-11-12 17:26:53

Zobaczymy co z tego wyniknie.. Dotychczas podnosiłam się z każdego "dołka" i wracałam z pochyloną głową do Pana. Teraz jakoś brak mi chęci do podjęcia jakichkolwiek działań. Ale fragment, który Sanderka podała należy do gatunku tych "MOCNYCH" :D

sanderka1000 - 2011-11-12 18:44:40

Też brak mi chęci do podjęcia czegokolwiek. Napisałam do zaufanego kapłana, zobaczymy jaka jest jego "wizja" w tym temacie.
A co do fragmentów: dzisiaj otworzyłam sobie moją książeczkę ze Słowem na każdy dzień. Wcześniej tego nie robiłam, zapominałam o tym, a dziś takie słowa poleciały:
1. "Pan jest blisko skruszonych w sercu i wybawia złamanych na duchu." /Ps 34,19/
2. "Od smutku słabnie me oko." /Ps 31,10/
3. "Bądź mężny i mocny, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz." / Joz 1,9/
4. "Nie wyczerpała się litość Pana, miłość nie zgasła. Odnawia się ona co rano: ogromna Twa wierność." /Lm 3,22-23/
Ech. Jest moc. Ale z drugiej strony znów trudno mi to wszystko jakoś przyjąć do siebie.

dzidziuś - 2011-11-12 22:06:00

Właśnie, może trochę na inny temat, aczkolwiek ja też czasami otwieram sobie Pismo Święte, szczególnie w tych gorszych momentach. I wczoraj też to zrobiłam... Nie wiem, ale ja nie umiem już zrozumieć Jego Słów. Nic do mnie nie przemawia... :( czytam, staram się zrozumieć, ale mam wrażenie, że nic do mnie nie mówią... :(

Weronika - 2011-11-13 21:24:49

Dziewczyny,powiem Wam jedno,trzymajcie się Chrystusa,póki możecie!Chcecie walczyc,prosicie o modlitwę,brakuje Wam Go!To już bardzo dużo!
Ja taki kryzys mam już prawie od roku,raz było lepiej raz gorzej,ale walczyłam,a teraz.Teraz jest dno.
Spodobało mi się to moje życiowe błotko,siedzę sobie w tych grzechach i dorzucam jeszcze większe,o Bogu zapominając zupełnie.Nie chodziłam do kościoła,ale moi rodzice długo mi na to nie pozwolili.Kiedyś miałam wyrzuty sumienia,kiedy szłam na mszę nie będąc w stanie łaski uświęcającej,czułam się jak oszust stojąc tam i jednocześnie wątpiąc w Niego.A teraz?Teraz jest mi to obojętne,byleby z głowy była ta godzinka i nikt się nie czepiał.Jakbym nie miała sumienia!Sama sobie na to zapracowałam!
I powiem Wam,że najgorsze co można zrobić to odrzucić Boga!Życie traci sens!To jest straszne!!!
Ja oczywiście udaję,ze to jest ok,nie dopuszczam do siebie takich myśli.Czasami one same przychodzą,tak jak wczoraj kiedy byłam na imprezie i myślałam:
"Boże co ja tu robię?Kogo ja udaję?Jesteś w ogóle?Przytul mnie?"
W normalnych warunkach bym sobie na to nie pozwoliła,ale jak wiadomo w pewnych momentach pewne żale z człowieka wychodzą.I wtedy czułam się tak beznadziejnie...A jednocześnie nie jestem w stanie nic zrobić NIC!
Modlitwa nie przynosi żadnej radości,zwykłe klepanie zdrowasiek.Stałam się już taka obojętna.Przeraża mnie to.Wiem,że spadam w dół i nie pozwalam sobie pomóc.
Pięknie.
Ale dziewczyny nie odpuszczajcie,bo życie bez Boga to nie życie.A potem jest tak strasznie trudno wrócić...
Jak już się wpadnie w ręce złego to trudno myśleć racjonalnie,grzech goni grzech,końca nie widać,a Bóg...Boga nie ma...
Ja np mam wrażenie,że On odwrócił się do mnie plecami,że Mu na mnie nie zależy,udaje,że nie widzi mojego cierpienia...To są straszne odczucia,prawdziwa męka...
A ja już nie mam siły walczyć,niech to wszystko płynie,ale proszę Was,trwajcie przy Nim,bo tylko On jest prawdziwą Miłością i warto o tę Miłość walczyć!

sanderka1000 - 2011-11-13 22:47:23

Weronika, wielkie dzięki za Twoje słowa. Ostatnio jeden ojciec powiedział mi, że mam nie rezygnować z tego wszystkiego, że dalej mam chodzić na spotkania i uczęszczać na Msze Święte. A najlepsze jest w tym wszystkim to, że on nic nie wie o moim stanie ducha. Napisałam mu tylko, że zwyczajnie rezygnuje na jakiś czas ze wspólnoty, żeby się nie dziwił, że mnie nie ma. I w sumie tak szczerze już nie wiem jak mam to interpretować. Czy Bóg chce mnie z tego wszystkiego wyciągnąć a to Zły pcha mnie w to bagno bez Boga? Czy może to Bóg wystawia mnie na próbę?

dzidziuś - 2011-11-13 23:36:01

Ja mam w głowie ciągły mętlik.
Z jednej strony taka "kusząca" propozycja- może spróbować żyć bez Boga? Może będzie łatwiej, weselej, może się spodoba? A z drugiej strony boję się, że to wszystko zajdzie za daleko, że nie będzie powrotu. Czasami to mam dość tego przekomarzania się z Bogiem i mam wrażenie, że wykorzystuję Jego Miłość, a te wszystkie dołki to są tylko dlatego, aby się nade mną ulitował i rozpalił moją miłość. Czasami mam wrażenie, że tylko czekam aż On przyjdzie i mnie wyciągnie z tego bagna. Jednak ja nic nie robię. Nie staram się sama z niego wydźwignąć. Jedynie czekam na Niego.
Nie wiem co dalej.. czuję się pusta i wypalona, ale brak mi sił, aby powrócić...

sanderka1000 - 2011-11-14 22:47:29

Dagmara, dzięki za Twoje słowa. Masz dużo racji w tym, co piszesz.

Właśnie dostałam wypracowanie na 3 strony w Wordzie od kapłana, o którym wcześniej wspominałam i... leżę. Szok. Może jak to ogarnę to się z Wami podzielę, ale na razie nie jestem w stanie.

dzidziuś - 2011-11-16 23:01:03

Spowiedź, właśnie. Niedawno uświadomiłam sobie, że spowiedź to nie tylko chwila stresu, lecz prawdziwa łaska i pomoc płynąca z konfesjonału. Nie muszę się jej bać, bo tam idę po to, aby dowiedzieć się jak żyć. Teraz jednak staram się zebrać w sobie i odwiedzić to miejsce, mam nadzieję, że się uda :) Ale już mały sukces jest- wczoraj i dziś byłam na Mszy Świętej i odwiedziłam też Kaplicę! :)

*nadia* - 2011-11-23 15:39:57

U mnie też niestety zagościła kompletna pustka :( Modlitwa zaczyna drażnić i nudzić, kompletnie nie potrafię z Nim rozmawiać, a w tym wszystkim cały czas spotykam się w pracy z krytyką ludzi na temat Kościoła. I chodź na początku starałam się coś prostować i tłumaczyć to będąc cały czas atakowana dałam sobie spokój. Wiem co zaraz powiecie, że powinnam bronić tego w co wierzę ale ostatnio zwyczajnie nie potrafię. Jestem w Kościele na Mszy świętej i jakby mnie zupełnie nie było, myśli uciekają gdzieś daleko. Zamiast radości i aktywnego w niej uczestnictwa pojawia się złość i jakiś wewnętrzny gniew. Na co? Na kogo ? Nie wiem. A najdziwniejsze jest to że ta okropna pustka pojawiła się kilka dni o spowiedzi, która to początkowo przyniosła wielki spokój i cisze. Teraz strasznie się motam i nie  mogę sobie z tym poradzić. :( Próbuje to jakoś przeczekać i mimo wszystko trwam na modlitwie chociaz jest ona bardzo nieudolna i mechaniczna :/ ale czy to w ogóle ma jakiś sens ?

sanderka1000 - 2011-11-23 16:49:28

Uwaga, uwaga piszę to ja :D Może zabrzmieć nieco dziwnie po ostatnich postach, ale cóż ;)

Nigdy nie dopuszczajcie do siebie stanu beznadziei! Nie poddawajcie się jej! Biblia mówi wyraźnie: "Ducha nie gaście"! Nie przejmujcie się tym, że Wasza modlitwa nie jest taka, jakbyście chciały/chcieli! Jej trzeba się uczyć, ale z drugiej strony jest zupełnie prosta! To jest właśnie tajemnica modlitwy! Modlitwa ma być rozmową, swoistym przyjściem do Tatusia i proszeniem Go o wszystko, ale też dziękowaniem za każde dobro i sytuacje beznadziejne! Trzeba nam szukać tych wszystkich blokad i lęków, które nie pozwalają nam tak po prostu rozmawiać z Ojcem. I tych przeszkód się pozbywać.

Nigdy nie rezygnujcie z codziennych praktyk! Z codziennej Mszy Świętej, z codziennej modlitwy, nawet jeśli to trudne! Wierność mierzy się i wzrasta właśnie wytrwaniem w trudnych momentach, a do takich należą te, w których się nie tęskni, w których miłość nie ma smaku, a miłowana osoba wydaje się daleka i obca!

Podsumowując: w strapieniu nie podejmować żadnych decyzji!

I wiecie, wcale nie czuję się lepiej niż wcześniej. Dalej jestem pusta, mam wrażenie, że Pan Bóg to chyba sobie ze mnie żarty robi, ale jeżeli rzeczywiście tak jest to chcę się pośmiać z siebie razem z Nim!

*nadia* - 2011-11-27 14:21:06

Dziękuję Ci sanderko za Twój wpis. Nawet nie wiesz jak badzo mi pomógł. :) Zmobilizował mnie on też wreszcie do próby spisania mojego świadectwa. Jak tylko dokończę to zapewne sie nim z Wami podzielę.

pea - 2011-11-27 22:36:29

czekamy!

sanderka1000 - 2011-11-29 16:44:53

Nadia, cieszę się, że mogłam pomóc chociaż w ten sposób :) I oczywiście czekam na świadectwo i życzę odwagi!

pea - 2011-12-01 23:50:22

Jestem po rozmowie z jednym lokalnym księdzem. Dużo dobrego usłyszałam. Ale i tak nici ze spowiedzi, taka już jestem strasznie jakaś oporna...

lenka16 - 2011-12-02 11:36:20

Hej. Wróciłam tu po kolejnych 2 miesiącach przerwy. Trzy miesiące. Tyle trwa moja wewnętrzna walka, upadki, powstawanie, pustka, nieumiejętność modlenia się, niechęć, żal, płacz, upadki, podnoszenie się... i tak w kółko. Ostatnio chciałam być dla siebie królową. Tak. To ja chciałam rządzić moim życiem. Powiedziałam sobie: "Rezygnuję z Oazy." i poczułam taką władzę, że wszystko ode mnie zależy. Twierdziłam, iż będę robiła co chcę, jak chcę i kiedy chcę. Bóg całkowicie przestał się liczyć. Myślałam: "Nie odzywa się do mnie tak długo. Ma mnie gdzieś. I dobrze. Będę żyła inaczej. Jak wszyscy." Przestałam się modlić, na niedzielnej Mszy Świętej ledwo potrafiłam wytrzymać. Jakiekolwiek myśli o zakonie zniknęły w sierpniu. Szatan ewidentnie zabawił się moim kosztem. Zaczęłam czuć nienawiść do świata, ludzi, w końcu do samej siebie. Nawet przychodziły myśli o tym żeby się zabić. Teraz widzę jak Zły mnie nienawidzi. Co chciał mi zrobić. Jedna odpuszczona modlitwa.. on się przyczaja... kolejna... robi się mała szparka a on wchodzi przez nią i robi sobie świetną imprezę w mojej głowie, sercu, duszy. Niszczy od środka. Ludzie zaczęli mi mówić, że mam depresję, że powinnam się leczyć. Sama zaczęłam w to wierzyć. Powoli opuszczały mnie siły do czegokolwiek. Nie widziałam sensu w tym, by wstać rano z łóżka. Chciałam zamknąć oczy i się nie obudzić. Problemy wydawały się być nie do zniesienia. Wszystko widziałam w czarnych barwach. W końcu jakoś doszłam do konfesjonału. Jednak nie poczułam ulgi.
Nie wiem jak to się stało, że jestem teraz tutaj. Nie wiem dlaczego wczoraj z rana uklękłam i ze łzami w oczach mówiłam: "Panie, wybacz mi. Jezu, tylko Ty jesteś Królem mojego życia. Oddaję się Tobie. Nie mam już siły. Ratuj mnie!". Nagle zostałam odbita od dna. Potrafię się już modlić. Nie jest jakoś wspaniale, lecz dostałam siły do dalszej walki. Zrozumiałam, że jestem niczym. Moje życie nie należy do mnie, tylko do Niego. Mam wypalać się dla bliźnich. Nie jestem tutaj dla siebie.  Człowiek jest słaby. Tak strasznie słaby...
Trzymajcie się Jezusa! Nigdy nie polegajcie tylko na swoich siłach. Będę pamiętać o Was w mojej modlitwie.

dzidziuś - 2011-12-03 19:02:11

Cieszę się, lenko, że Jego Miłość znów zagościła w Twoim sercu. :)
Ja również będę pamiętać o Tobie w modlitwie. Sama jestem w podobnej sytuacji- dużo buntu, lecz później powrót przed tron Najwyższego. Teraz trzeba naprawić tylko to, co się rozwaliło... :)

sanderka1000 - 2011-12-03 22:05:20

dzidziuś napisał:

Kiedy zaczynało się wszystko psuć to najpierw odeszła myśl o powołaniu... Okej, Bóg niech będzie, ale zakon to jednak nie moje miejsce (i inne standardowe teksty).

Dzisiaj czytałam sobie konferencje św.Maksymiliana Kolbego odnośnie pokory i ku mojemu zdziwieniu znalazł się tam taki tekst:

"Niejeden zauważa w sobie, że mimo dłuższego pobytu w klasztorze - nie pozbył się upadków. Zaczyna wątpić czy on ma powołanie. Dochodzi do przekonania, że dla niego nie ma miejsca w klasztorze.
Nie możemy jednak tak powiedzieć, że to jest prawdą. To, że teraz widzimy więcej upadków - nie jest oznaką braku powołania. Dużo zależy od okoliczności. Chociażby nawet i tak było - to to, że widzimy i uznajemy swoje słabości, jest łaską Bożą(!!!!!!!). Gorzej byłoby, gdybyśmy się czuli sprawiedliwymi.
Pierwszym stopniem do poprawy jest uznanie swoich wad.(!)
Nie ma powodu do smutku. (...) Szatan też chce się mieszać i wskazuje: widzisz, tyle lat i owoców nie ma i niegodzien jest przebywać z tymi, co zdążają do świętości


Itd. reszty już mi się nie chcę przepisywać, jakby ktoś chciał cały tekst albo nie rozumie powyższego to pisać do mnie: prześlę lub wyjaśnię ;)

dzidziuś - 2011-12-03 23:42:02

sanderko, Ty potrafisz "dowalić" takim mocnym tekstem... dzięki :D

sanderka1000 - 2011-12-04 09:24:38

To nie ja, to św.Maksiu :D Za to go uwielbiam :D

lenka16 - 2011-12-04 14:59:03

dzidziuś kochana Ty moja :* dziękuję :)
A tekst naprawdę świetny.
Moje powołanie przyjęło jakiś inny obieg. Jest nie tak jak myślałam, ale podoba mi się to. :)

sanderka1000 - 2011-12-04 22:11:23

I jeszcze jeden tekst, może nie już tak dobitny jak poprzedni, ale jakoś mi się skojarzyło z tym wątkiem, więc wrzucam :)

Ten, kto ma wiarę, wyrusza w drogę razem z Jezusem. Bezruch to oznaka śmierci. Paraliż, o którym mówi Ewangelia*, symbolizuje duchową śmierć człowieka pozbawionego relacji z Bogiem na skutek grzechu. Bóg jednak nie chce śmierci człowieka i dlatego posłał swojego Syna, aby każdy mógł mieć życie w obfitości. Jezus Chrystus uzdrawia nas z naszego duchowego paraliżu i czyni nas zdolnymi do wejścia na Jego drogę.
*chodzi o ten fragment, gdzie wnoszą przez dach paralityka i Chrystus mówi, że odpuszczają mu się jego grzechy itd.

Już tłumaczę czemu mi się skojarzyło. Mianowicie: ten bezruch to właśnie taka nasza duchowa niemoc, kiedy myślimy, ze to już koniec, kiedy chcemy odejść, zaniedbujemy naszą modlitwę i nie postępujemy do przodu. Powoduje to w nas śmierć, stwarza tą pustkę, o której wielu z nas już tu pisało. Ale Ojciec nie chce naszej śmierci, duchowej śmierci, więc posyła Chrystusa, który umożliwił nam pozbycie się grzechu i dał sakrament pokuty :) To tak w skrócie :)

Weronika - 2011-12-06 20:31:18

A u mnie jest jedna,wielka MASAKRA!
Dzisiaj to sobie uświadomiłam.
Miałam godzinę wolnego czasu,więc z braku lepszych perspektyw poszłam do kościoła gdzie jest Adoracja.
Najpierw zachwyt,wicie...w kościele już ciemno,a z bocznego ołtarza bije taki blask WOW...
Próbowałam się modlić,ale 'próbowałam' to odpowiednie słowo.
Czułam taką pustkę,taką nicośc,jakiś mur w sobie,jakby już nic nie mogło tej sytuacji zmienic,jakby nawet Bóg już nie chciał tego zrobic.
Wtedy coś mnie ruszyło...
Zaczęłam mówic to co myślę,powiedziałam Mu,że jest cynikiem,podlecem i chce mnie wykończyc...No i naturalnie postawiłam Mu ultimatum,ale mam wrażenie,że On sobie nic z tego nie robi.
Kiedy tak tam siedziałam to przyszło mi na myśl,że jeżeli wypracuję sobie moją wiarę w podczas takiej ciemnej nicy to ona będzie dużo mocniejsza,niż kiedy jest taki zachwyt i wielkie WOW (którego ja nie miałam) miną.
Wszystko ładnie pięknie tylko ja się pytam jak mam to pokonać i oczywiście cisza...
No to wyskoczyłam z pretensjami,że przecież mnie zna,wiedział,że nie wytrzymam tej próby...
I znowu mi przyszło na myśl,że chyba wie co robi...Może jest beznadziejnie,ale próbuję to jakoś ratować,nie potrafię zrezygnować.
Tak czy inaczej wyszłam spokojna,ale z poczuciem żalu,bo już mnie ta sytuacja wykańcza,pomyślałam o Matce Teresie,ale to nic nie daje,żadne słowa do mnie nie przemawiają...
Jest mi już za ciężko,a On się nie lituje,a ja sama to nic nie mogę...
Ten mur jest i nie potrafię go zburzyć...
Do posłuchania:
http://www.youtube.com/watch?v=F8vYCDfJ0YY

pea - 2011-12-07 16:29:30

Też na razie nie daję rady. Poszłam pogadać do księdza, szczerze powiedziałam jak sprawy się mają, z modlitwą, z sakramentami. Porozmawialiśmy tak bardzo sensownie, udowadniał mi, że nie jestem taka zła. Potem zapytał czy może spowiedź, zatkało mnie, oczy pewnie miałam jak pięć złotych, ale nie potrafiłam odpowiedzieć, złapać tchu, po prostu nic. Powiedział, że da mi chwilę. Siedziałam, myślałam, walczyłam ze sobą. Zapytał czy jestem gotowa. Nie byłam w stanie, po prostu nie byłam. Bałam się, że zaraz zrobi znak krzyża i się zacznie, więc wydukałam: nie. Ksiądz zapytał czy nie będę żałować. Odpowiedziałam, że może będę, ale nie mogę. Powiedział, że spokojnie, że nic złego się nie stało. Jeszcze chwilę pogadaliśmy i sobie poszłam, z uczuciem jakiejś ulgi, że uniknęłam stresu. Teraz oczywiście żałuję, ale wiem, że nie dałabym rady :(

sanderka1000 - 2011-12-07 21:43:17

Dobrze znam to uczucie kiedy się żałuje, że się czegoś nie zrobiło. Bardzo często tego doświadczam. Ale tyle dobrze, pea, że szczerze porozmawiałaś. Ja chyba nawet tego nie jestem w stanie uczynić.

Wiecie, od niedzieli trwają u nas rekolekcje adwentowe. U spowiedzi nie byłam już jakieś 3 miesiące, ale po dzisiejszym słowie stwierdziłam, że w sumie to chyba nigdy nie byłam u spowiedzi. Wim, że chciałabym teraz naprawdę iść do spowiedzi, zostawić Chrystusowi to wszystko, co mnie od Niego oddziela, ale właśnie... Jest lęk. Wiem, może to głupie, może też wielu z Was po usłyszeniu tych słów w ogóle nie wahało się pójść tak po prostu i rzeczywiście pojednać się z Bogiem. Jednak u mnie jest właśnie ten paraliżujący lęk. Bardzo bym chciała zwrócić się do jakiegoś kapłana (nawet wiem już którego) i poprosić go o spowiedź, ale zbyt bardzo się boję, żeby to uczynić i zawsze siebie o to obwiniam.

pea - 2011-12-07 21:57:34

Fakt, bardzo dobrze, że mu wszystko powiedziałam, przynajmniej nie mam już takiego poczucia winy, że zdradziłam Boga. Niestety, na następne kroki mnie nie stać, jak pomyślę, że miałabym wypowiedzieć "ostatni raz u spowiedzi byłam", zaraz serce mi zatrzymuje się, a co dopiero ciąg dalszy. Może spowiedź i komunia nie jest aż tak ważna, przynajmniej na razie...

sanderka1000 - 2011-12-07 22:02:47

Ja jak miała wypowiedzieć "ostatni raz u spowiedzi byłam" po 6 miesiącach to cała się trzęsłam. W ogóle nim doszło do tej spowiedzi to działy się masakryczne rzeczy. A teraz znów. Spowiedź to dla mnie najtrudniejsza rzecz ze wszystkich. Boję się jej tak samo jak boję się modlitwy wstawienniczej (chodzi mi o tę taką "wow" przed Najświętszym Sakramentem, kiedy ktoś się nad tobą modli). I trudno mi jest się do tego przełamać, chociaż do spowiedzi często się zmuszam.

pea - 2011-12-08 02:16:48

Na szczęście modlitwa wstawiennicza w takiej formie nie jest, jak by to ująć, konieczna. Co innego sakramenty i ta spowiedź...

O jakim słowie tu pisałaś?

sanderka1000 napisał:

U spowiedzi nie byłam już jakieś 3 miesiące, ale po dzisiejszym słowie stwierdziłam, że w sumie to chyba nigdy nie byłam u spowiedzi.

Odkładanie spowiedzi jest jakieś takie bardzo łatwe... Nie teraz, później, no i się robią 3 miesiące, 6 miesięcy, rok... Później już tylko gorzej, coraz bardziej ogarnia właśnie ten paraliżujący lęk, o którym pisałaś, Sanderko.
U mnie nawet nie pomaga metoda "skoku z mostu", czyli odważyć się i zacząć, a dalej już jakoś pójdzie. Nawet jak przebrnę przez początek, przez "ostatni raz u spowiedzi byłam", zacznę mówić, to potrafię się później zaciąć i koniec, nie jestem w stanie nic z siebie wykrztusić. Bez sensu... Dlatego już nawet wolę nie zaczynać, bo później jest jeszcze bardziej głupio.
Ile już nasłuchałam się, że Bóg mnie kocha, że to szatanowi zależy, by mnie przestraszyć itp. Ale ten lęk jest nie do ogarnięcia. Tym dziwniejsze, że normalnie raczej niczego aż tak się nie boję, nie mam żadnych lęków ani nic podobnego, ale wystarczy, że zacznę konkretnie myśleć o spowiedzi i już serducho mi tłucze jak oszalałe. Nawet jak już dochodzę do wniosku, że nie chcę uciekać przed Bogiem, to nic na to poradzić nie mogę... Masakra, po prostu masakra...

sanderka1000 - 2011-12-08 09:24:10

Pea, tego słowa naprawdę było bardzo dużo i nie jestem w stanie go powtórzyć. Nie jestem w stanie nawet ująć konkretnego momentu, który tak bardzo mnie dotknął, bo to wszystko razem było takie "wow".
Może tak: Bóg dał nam 10 przykazań. Przyszedł Jezus, lgnęły do Niego tłumy, ogromne tłumy, a niektórzy zarzucali Mu, że głosi jakieś herezje. A Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim. Bo powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie zabijaj”; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu «Raka», podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł «Bezbożniku», podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar twój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj. Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz. Słyszeliście, że powiedziano: «Nie cudzołóż*. A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już w swoim sercu dopuścił się z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła. Powiedziano też: «Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy». A Ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę, poza wypadkiem nierządu, naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa. Słyszeliście również, że powiedziano przodkom: «Nie będziesz fałszywie przysięgał*, «lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi*. A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie, ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi».
My często idąc do spowiedzi mówimy sobie: "no, ok, nikogo nie zabiłem/am, nikogo nie okradłem/am, wierności dochowywałem/am, więc w sumie to grzechu nie mam". A Pan Jezus mówi wyraźnie, że tu nie chodzi tylko o konkrety: zabójstwo, zdradę, kradzież, ale nawet jeśli się gniewasz, pożądliwie patrzysz, czy zazdrościsz innym czegoś podlegasz karze! Nie wiem dlaczego, ale jakoś mnie to tak bardzo dotknęło...

Pea, miałam dokładnie to samo. Nawet jeśli wymówiłam już kiedy ostatnio byłam u spowiedzi, nie mogłam ruszyć dalej. Coś mnie blokowało i pomimo, że bardzo chciałam, nie mogłam. Wypisałam swoje grzechy na kartce i po prostu je oddałam. I gdyby nie to to chyba do tej pory nie byłabym u spowiedzi.

Weronika - 2011-12-08 16:28:36

Hmm czytam Wasze wypowiedzi i jest mi jakoś strasznie przykro,sama nie umiem tego ogarnąć.
Piszecie,że macie taką blokadę na spowiedź,ja też tak miałam przez jeden grzech...Matko,co ja się namęczyłam...Ile łez wylałam,bo nie mogłam,bo strach mnie paraliżował...Na samą myśl,że mam powiedzieć TEN grzech palił mnie okropny wstyd.
Bo tak to już jest,że diabeł na czas popełniania grzechu odbiera nam wstyd,żeby potem zwrócić go z nawiązką.
W końcu wyspowiadałam się na pielgrzymce do Częstochowy,kilka dni podchodów i poszłam...
Powiedziałam 'formułkę' iii zatkało mnie,nie mogłam po prostu nie mogłam...Okropne,jak teraz o tym pomyślę...Wypaliłam do księdza:
-Sorry,ale nic z tego nie będzie.Nie dam rady.
Ksiądz mnie do niczego nie zmuszał,próbował wybadać teren,ale ja się zamknęłam i koniec kropka...Powiedział,żeby dała sobie czas,żebym się nie zmuszała...Ale ja stwierdziłam,że muszę...Bo jeśli nie teraz to już nigdy nie dam rady.Jakoś przeżyłam,ale duchowo było jeszcze gorzej.Taka duchowa depresja.Wszyscy uważali,że powinnam unosić się nad ziemią,a ja już wolałam nie przystępować do Komunii.To jest coś okropnego,idzie się wykończyć...
Za 2 tygodnie pojechałam na Golgotę Młodych.Poszłam tam do spowiedzi,pierwszy raz poszłam do spowiedzi do Chrystusa,nie do kapłana.I co...Miałam iść pomodlić się przed Najświętszy Sakrament,poszłam i nawet 5min nie mogłam wysiedzieć...To jest takie straszne,kiedy coś tak bardzo od Niego odciąga i to wrażenie,że już nigdy nie będzie lepiej...Chciałam trwać,mówiłam,że się nie poddam,ale tak krótko wytrwałam...
Właśnie ksiądz na GM powiedział mi,że czasami dobrze jest się zmusić,a ja uważam,że nie...Zmuszę się,a potem jest jeszcze gorzej,to wymaga ogromnej siły,a ja jej nie mam.Ostatnio znowu założyłam krzyżyk,po jednym dniu go zdjęłam,bop strasznie mi przeszkadzał.Tak daleko jeszcze nigdy od Niego nie byłam.
W przyszłym tygodniu jadę na Kurs Filip.Oczywiście się boję,więc sprawdziłam co mniej więcej ma tam być.Najbardziej się boję,że może być modlitwa wstawiennicza,na samą myśl o tym mam ochotę gryśc,kopać i uciekać gdzie się da.Jadę tam ze znajomymi osobami i nie chcę odstawiac żadnej szopki,a wszystko wskazuje,że tak właśnie będzie...
Boję się,że wszyscy podpiszą te kartki,że przyjmują Jezusa jako swojego Zbawiciela,a ja,jako jedyna nie będę wstanie tego zrobic.
Boję się.

Boża owieczka - 2011-12-08 21:36:17

Dagmara_992 napisał:

Nie wiem czy mogę to podciągnąć od ten temat,ale trochę mi się to łączy dlatego napiszę tu .Wiecie co,ja to czasem mam wrażenie,ze to Bóg się na nas uwziął. Czemu tak jest, że chociaż czegoś bardzo się chce nic nie da się z tym zrobić. Po prostu tak jakbyśmy nie mieli w ogóle na to wpływu. Przecież On może wszystko,gdyby chciał wyciągnął by z tego. A On po prostu pozwala w tym trwać,w takiej beznadziei... Nie ogarniam tego wszystkiego. I coraz częściej mam do Niego pretensję za to co się dzieje,albo za to co się nie dzieje...

Wyjęłaś te słowa chyba wprost z mojej głowy:D,ale tak poważnie to stale się łapię na takich myślach i im bardziej zastanawiam się dlaczego nie docierają moje modlitwy do Boga tym bardziej przestaję się modlić i oddalam się od Niego.Nawet dziś chciałam spędzić na modlitwie Godzinę Łaski,ale im bliżej była,tym większe wątpliwości mnie dopadały,dlaczego tylko w tej godzinie Bóg ma mnie wysłuchać?Czy w innej porze nie wysłuchuje modlitw?Doszłam do wniosku,że taka"promocja"łaski to ściema i,koniec końców obejrzałam w tej godzinie film.
Czuję,że to sprawka złego,ba,ja to teraz wiem,ale cóż z tego skoro nie potrafię przestać myśleć,że Bóg może i wysłucha modlitwy,ale zrobi po swojemu,pomimo,że ja w płaczu będę go błagać o zmiłowanie.

pea - 2011-12-08 22:58:08

Sanderko, dziękuję. A z tą kartką, świetny pomysł i świetnie, że miałaś takiego wyrozumiałego spowiednika.

Weroniko, też czegoś takiego wiele razy doświadczałam, że po spowiedzi było jeszcze gorzej, wtedy to już w ogóle odechciewa się. I zgadzam się z Tobą, że nie warto się zmuszać.
A jak zmusisz się, a jeszcze spowiednik dowali... w ogóle masakra... mi ostatnio (ostatnio, czyli w zeszłym roku) tak dowalił, niby słusznie, ale ten mój lęk przed spowiedzią, który zawsze był, po tym już przekroczył wszelkie dopuszczalne granice.

Weroniko, co do kursu, nie martw się. Przede wszystkim nie rób nic wbrew sobie, bo to nie ma sensu. Byłam na tym kursie już dawno, ale zdaje się, że modlitwa nie była obowiązkowa, no i kartek też nie było, widocznie każdy kurs wygląda trochę inaczej. Nigdy nie robiłam takich rzeczy wbrew sobie, tylko dlatego, żeby iść za tłumem, bo jaką to ma wartość? Takie wyznania mają sens dopiero kiedy jesteśmy do nich przekonani. Wyznać wiarę, bo wszyscy tak robią? Wolę zachować szacunek do siebie za to, że zachowałam się zgodnie z sumieniem. A jak ktoś będzie miał jakieś ale, jeśli będzie dziwnie patrzył, domyślał się o co Ci chodzi - to tylko i wyłącznie jego problem. To Twoje życie, Twoje decyzje, Twoja relacja z Bogiem. Może jest jaka jest, ale masz prawo być w tym prawdziwa. I nikomu nic do tego.

Dagmaro, Boża owieczko, do takiego samego przekonania doszłam już bardzo dawno i nawet nie walczę już specjalnie z nim. Powiem, że powoli mija, bardzo powoli, bo już prawie cztery lata to trwa. Wierzę jednak, że mnie nie potępia, że ja Go po prostu w ten sposób szukam i może powoli odnajduję...

Boża owieczko, przyznam, że też mam podobne odczucia co do "Godziny łaski", że przecież w każdej sekundzie Bóg może udzielać łask, więc może to nie była żadna pokusa. Pewnie, że modlitwa jest dobra, ale czy koniecznie o tej 12? Jeżeli pomodlisz się innego dnia, to myślę, że ta modlitwa będzie równie owocna, a nawet bardziej że tak powiem "bezinteresowna".

sanderka1000 - 2011-12-08 23:24:30

Weroniko, z tego, co mi wiadomo, na Kursie jest modlitwa wstawiennicza, ale nie musisz do niej podchodzić.

Pea, gdybyś widziała jak ja walczyłam z tą kartką... O zgrozo! Kapłan, u którego wtedy byłam to jeden z najlepszych kapłanów jakich znam. Pozdrawiam! :) Kiedy wcześniej próbowałam iść do tej spowiedzi 2 razy podchodziłam bez kartki, ale nie wychodziło (było to u innego kapłana). Wcześniej napisałam mu sms'a, czy jak przyjdę i nie wyjdzie to będzie zły. Odpisał mi, że nie, jednak, gdy przyszłam i doszło do momentu wyznania grzechu, a ja nie mogłam tego zrobić ów kapłan "wjechał" na mnie, pytając po co w takim razie tu przyszłam itp. Chciało mi się ryczeć, jeszcze bardziej zaczęłam się trząść i już kompletnie zapomniałam o tym, że mam wyznać grzechy, a skupiłam się na tym, że na mnie nakrzyczał. Jednak to on podsunął mi pomysł z tą kartką, która później i tak trafiła w ręce innego kapłana.

Wiecie co, myślałam, że jestem z tymi problemami całkiem sama, że to są jakieś moje "widzimisię". Ale jak tak się dzielicie swoimi przeżyciami to pokazujecie, że nie jestem z tym wszystkim sama, że są ludzie, którzy też przezywają takie rzeczy i jest im trudno. I za to Wam niezmiernie dziękuję, naprawdę! :) To mnie też bardzo, bardzo mocno porusza...

pea - 2011-12-08 23:44:00

Sanderko, z ust mi to wyjęłaś! Miałam dziś właśnie napisać, tylko jakoś mi umknęło, że byłam przekonana, że tylko ja tak świruję, myślałam już, że jakaś nienormalna jestem, wszyscy jakoś dają radę, nikt nie nawiewa w połowie spowiedzi, tylko ja jestem taka szurnięta. I też mi bardzo ulżyło kiedy napisałyście, że też tak macie i zrozumiałam, że nie jestem jakimś yeti. Dziękuję!!!!!

A z tym kapłanem co na Ciebie nakrzyczał to rzeczywiście musiało być bardzo trudne, współczuję... Jakoś w spowiedzi takie rzeczy bolą o wiele bardziej. Tym bardziej to było nie fair, że obiecał, że nie będzie się złościł. Dobrze, że chociaż dobry pomysł podsunął.

sanderka1000 - 2011-12-09 09:52:48

No dla mnie to był totalny szok. Tym bardziej, że on znał moją sytuacje, wiedział, że jest mi trudno i w ogóle się tego nie spodziewałam. Cóż, najwidoczniej tak miało być. Chociaż na jego miejscu pewnie też bym się wkurzyła...

A-psik - 2011-12-09 12:31:04

Oj peo, wielu nawiewa, ale głośno o tym nie mówi, bo my twardziele przecie jesteśmy ;)

Osobiście, gdybym trafiła na takiego kapłana przy mojej pierwszej spowiedzi (po siedmioletnim niebycie w konfesjonale) to pewnikiem kolejne siedem zajęłoby mi przełamanie się do ponownej próby...troszkę wyczucia i empatii jednak fajnie by spowiednik miał (wszak sam (chyba) doświadcza owych lęków przed spowiedzią własną ;)).

Weronika - 2011-12-09 20:12:32

pea napisał:

To Twoje życie, Twoje decyzje, Twoja relacja z Bogiem. Może jest jaka jest, ale masz prawo być w tym prawdziwa. I nikomu nic do tego.

Pea dziękuję Ci bardzo!:*
Właśnie teraz nabrałam jakieś dziwnej siły i ochoty do walki:D Może inaczej,zrobię po swojemu i nie będę mieć do siebie pretensji.Może jeszcze inaczej...Pretensje będę,kiedy nie podpiszę tej karteczki (jeśli ona będzie) znowu będę obwiniać siebie,że COŚ robię nie tak.Ale jaki sens ma jej podpisanie,kiedy ja się z tym nie zgadzam...Zresztą nie będę przesądzać,zobaczymy co się stanie na tym kursie:)

Co do modlitwy wstawienniczej...Napawa mnie ona nie tyle lękiem co niechęcią,wstrętem...Może mocna słowa,ale na samą myśl o niej dostaję paraliżu.Ja po prostu nie wezmę w niej udziału,nie zejdę do kaplicy i muszę uprzedzić znajomych,którzy koniecznie chcą mi pokazać pozytywy tej modlitwy.Nie ma takiej opcji.Może będę żałować,ale w życiu tam nie pójdę,to silniejsze ode mnie.


sanderka1000 napisał:

Wiecie co, myślałam, że jestem z tymi problemami całkiem sama, że to są jakieś moje "widzimisię". Ale jak tak się dzielicie swoimi przeżyciami to pokazujecie, że nie jestem z tym wszystkim sama, że są ludzie, którzy też przezywają takie rzeczy i jest im trudno. I za to Wam niezmiernie dziękuję, naprawdę! :) To mnie też bardzo, bardzo mocno porusza...

Nie jesteśmy same,taa...Ale pomyślcie ile osób na całym świecie jest w takiej sytuacji duchowej jak my,albo w jeszcze gorszej?Chcę wierzyć w to,że On ma swój plan,bardzo chcę w to Wierzyc,ale teraz jestem wstanie tylko Go nienawidziec.Wiem,mocne słowa.Ale nie umiem inaczej,tak czuję i już!Dlaczego on to robi,dlaczego każe nam tak cierpieć,jeżeli w ogóle jest,bo jak ja mam w niego nie wątpić,kiedy jest tak beznadziejnie,a on ma to w nosie! Dlaczego to robi...Jak mam w niego nie wątpic...Tyle razy chciałam do niego wrócic,ale on nie jest zainteresowany.Jeżeli Filip mi nie pomoże,to ja mówię 'dziękuję' nie rusze już w tej sprawie palcem.
Żeby nie było,że go nie ostrzegałam!


A-psik napisał:

troszkę wyczucia i empatii jednak fajnie by spowiednik miał (wszak sam (chyba) doświadcza owych lęków przed spowiedzią własną ;)).

Dokładnie,ale wiadomo,ksiądz też człowiek,mógł mieć cięży dzień,nie wiadomo dlaczego tak zareagował.Cóż...Nie zawsze wiemy na kogo trafimy,dlatego dobrze jest miec stałego spowiednika.

Nie mam siły w to wierzyć,ale coś każe mi to napisać:

Kogo Bóg darzy wielką miłością, w kim pokłada wielkie nadzieje, na tego zsyła wielkie cierpienie, doświadcza go nieszczęściem.

— Fiodor Dostojewski

pea - 2011-12-09 21:35:24

Sanderko, może faktycznie miał zły dzień, ale to jednak błąd w sztuce. Zgadzam się z A-psik, doświadczyłam kiedyś tego, o czym piszesz, poszłam do spowiedzi z duszą na ramieniu po prawie 1,5 roku i dostałam pytanie po co w ogóle przyszłam... tak mnie to dobiło, że zbieranie się do następnego podejścia zajęło kolejne 1,5 roku. Wtedy już lepiej trafiłam, w końcu wyspowiadałam się z tych trzech lat, ale streszczałam się, więc ze spowiedzią poszło szybko, ale później długo jeszcze rozmawialiśmy z księdzem. Po tym trochę łatwiej było, dawałam jakoś radę ze spowiedzią, a teraz znowu nie potrafię. Ale też muszę przyznać, że jeśli chodzi o relację z Bogiem dziś jest o wiele lepiej, niż te cztery lata temu, mimo wszystko, mimo problemów z modlitwą, z sakramentami. Powoli przekonuję się, że Bóg nie jest tak okrutny jak mi się wydawało. Ale nie rozumem, po prostu zaczynam przeczuwać o co chodzi.

Weroniko, masz rację, o to właśnie chodzi, by być otwartą na to co się wydarzy, nic sobie nie planować, pozwolić sobie nawet na komfort możliwości zmiany zdania, ale nie dlatego, że "idę za tłumem", że "muszę", choćby przymuszona przez opinie innych (domniemane zresztą!), ale dlatego, że "chcę". Na dłuższą metę warto postępować w zgodzie ze sobą, nie przejmując się reakcją innych. W życiu nie da się spełnić oczekiwań wszystkich ludzi, więc warto odpuścić sobie już teraz, a z doświadczenia powiem, że im bardziej będziesz prawdziwa, im bardziej będziesz sobą, tym bardziej będą Cię cenić i szanować. Obawiasz się, że będziesz się obwiniać, że coś robisz "nie tak". Ale jakie jest to "tak" i "nie tak"? Robić to co wszyscy czy wyrazić to co naprawdę jest w Tobie i jest Twoje?

I jeszcze jedno. Piszesz, że jesteś w stanie tylko nienawidzić Boga. Może to będzie kontrowersyjne co napiszę, ale myślę, że masz do tego pełne prawo, do takiego właśnie przeżywania tej relacji w tej chwili w ten sposób. A Bóg... mam przekonanie, że woli Cię taką prawdziwą, niż gdybyś udawała. I wcale nie obraża się. On jest "większy" i rozumie o wiele bardziej, niż my.

sanderka1000 - 2011-12-09 22:41:48

Weroniko, znam Twój ból związany z modlitwa wstawienniczą. W swoim życiu przeżyłam ją 2 razy i naprawdę nie chce więcej. Z tym, ze za pierwszym razem nie byłam zbytnio świadoma co to jest (w końcu to był pierwszy raz), a za drugim byłam do tego zmuszona.

Weronika - 2011-12-15 15:31:11

Dziewczyny,jutro jadę na Kurs Filip i bardzo Was proszę o modlitwę,bo będzie ona zdecydowanie potrzebna...
Trzymajcie za mnie kciuki ;)
Nie oczekuję cudu,ale mam nadzieję,że moja sytuacja chociaż odrobinę się zmieni.
Jak wrócę to postaram się wszystko opisać :)

pea - 2011-12-15 21:08:23

Będę pamiętać. Bądź otwarta i nie bój się, to czas dla Ciebie!!!

sanderka1000 - 2011-12-15 21:23:14

Napisz jak było ;) Szczególnie interesuje mnie jeden punkt programu. Chyba wiesz jaki? ;)

A ja dalej walczę z sobą i swoimi lękami. Jak na razie to one wciąż wygrywają...

Weronika - 2011-12-19 16:20:35

Obiecałam,że napiszę...
A ja słowa dotrzymuję :D Chociaż trudno jest mi coś napisać,zebrać myśli,odnaleźć w tym sens...
W piątek było wszystko ładnie,pięknie,mili i życzliwi ludzie.Cudownie.Aż do czasu modlitwy wieczornej...
Nigdy w ten sposób się nie modliłam (rozłożone ręce,dziękowanie,proszenie i uwielbianie Boga,każdy mógł powiedzieć coś spontanicznie,a potem każdy mówił na głos lub w myślach za co np.chce uwielbiać Boga.Genialne było to,że ja słyszałam tylko swoje słowa,byłam na tym zupełnie skupiona inni mnie nie interesowali i nagle jedna dziewczyna przede mną upadła...Nie wnikam w to,czy był to spoczynek w Duchu Świętym czy omdlenie.Pamiętam tylko jak bardzo się przeraziłam i byłam w totalnym szoku.Myślę sobie:Co Ty wyprawiasz,modlić Ci się zachciało.Naturalnie przestałam się modlić,kurczowo trzymałam się krzesełka i skupiłam się tylko na tym,aby nie stracić równowagi,kiedy animatorzy mówi "Panie przyjdź do nas" ja mówiłam "nawet nie próbuj do mnie przychodzić"
Wytrwałam.W pokoju zadzwoniłam do koleżanki,chciałam żeby ktoś mnie uspokoił,rozśmieszył,niestety...nic nie pomagało.Zasypiając miałam nadzieję,że obudzę się w domu.Ale o śnie nie było mowy,okazało się,że dziewczyna,która jest ze mną w pokoju ma ten sam problem.Zaczęłyśmy rozmawiac i odkryłam w niej duchową siostrę bliźniaczkę ;) Obie byłyśmy tak samo przerażone i zagubione.
Sobota,zaskakująco przyniosła spokój,otwartość i spowiedź po dłuższym okresie;) wiele też mi prowadzone katechezy uświadomiły,a w pamięci został plakat:
Przedstawiony był na nim smutny,siedzący pod parasolem ludzik.Parasol był czarny i miejsce nad którym się znajdował było ciemne.Z góry spadały na tego ludzika tysiące serduszek,ale przez ten parasol nie mogły się do niego dostać.Tym ludzikiem jest każdy z nas,kiedy zatraci się w grzechu,boża łaska nie może się do nas przedostać.
Miałam się nie rozpisywać :D
Kryzys nastąpił w momencie,kiedy dostaliśmy karteczki z modlitwą oddania swojego życia Chrystusowi,było tam miejsce na podpis,mieliśmy czas dla siebie,żeby to przemyśleć i przemodlić.Na początku byłam pewna,że to podpiszę,bylebym znalazła jakiś długopis,ale kiedy znalazłam się z tą kartką sam na sam...Nie mogłam jej podpisac,czułam,że to będzie oszustwo...To było straszne...Ogarnął mnie taki strach i panika...Byłam przerażona,wiedziałam,że jeśli tego nie podpiszę i wrócę do domu to stoczę się zupełnie,te rekolekcje to była ostatnia szansa jaką dałam Bogu...
Przy obiedzie siedziałam obok animatora i wypaliłam,że jestem przerażona,a on powiedział <szok> że to normalne,bo Bóg może nas przerażać,Jego ogrom,my jesteśmy przy Nim tacy mali,ale nie ma się czego bać,bo to nasz Ojciec i On nas nie skrzywdzi :)
Nadszedł czas modlitwy wstawienniczej,zamknęłam się w łazience i powiedziałam,że nie pójdę...Ale moja współlokatorka stanęła pod drzwiami i zaczęła się modlić...Nie mogłam nie wyjść.
Wiedziałam,że jeśli nie wyjdę to będę żałować.A wszystko na tych rekolekcjach było na zasadzie "jeżeli chcesz" nic na siłę...Przekonałam się co tak naprawdę znaczy mieć wolną wolę.
Poszłam,trzęsąc się ze strachu.Piszę wszystko w telegraficznym skrócie,a przynajmniej się staram ;)
Zanim nastał czas modlitwy wstawienniczej uwielbialiśmy Boga,dziękowaliśmy Mu,była też modlitwa podczas której wybaczaliśmy tym osobom,które nas skrzywdziły.
I wiecie co,zupełnie przestałam się bać ;)
Był moment,kiedy mogliśmy iść przed Najświętszy Sakrament i oddać Jezusowi swoje życie.Poszłam...Chociaż nie towarzyszyły temu żadne emocje...Wiele obaw,niepewności i przekonanie,że to bez sensu.Poszłam i oddałam Mu to...bo tego chciałam,chociaż wszystko krzyczało NIE to poszłam...Nie wiedziałam o co chodzi,ale chciałam,żeby On działał.
Zachwyciła mnie też modlitwa w językach...
Jeżeli chodzi o modlitwę wstawienniczą to bardzo podobało mi się w jaki sposób była przeprowadzona,wszystko nam wytłumaczono,nikt nie szukałam tam jakiegoś WOW,a osoby,które się modliły podchodziły do swej posługi z totalną pokora i miłością.
Usiadłam  na krześle,modliły się nade mną 3 osoby.Najpierw padło pytanie czy oddałam swoje życie Jezusowi,więc odpowiedziałam,że teoretycznie tak...Padło pytanie o magię,horoskopy,bo to może blokować mnie na działanie Boga...Było,ale dawno i nie prawda...Ale ok,rozpoczęła się modlitwa.Może kogoś zaskoczę,ale nie czułam nic,nic...Po prostu modliły się nade mną 3 osoby,wypowiadały słowa w różnych językach i tyle...Co najwyżej czułam ich ręce i ciepło na plecach,ale pewnie czułabym to bez modlitwy.W pewnym momencie zaczęłam się trząść,czułam jak mocniej kładą ręce na moich ramionach,a ja trzęsłam się dalej,czułam się normalnie,ale nie mogłam opanować dreszczy i wtedy animator ukucnął obok mnie i zapytał się:
"Miśku,ale dlaczego tak się trzęsiesz?"
Ja inteligentnie odpowiedziałam,że chyba ze strachu :D
Więc modlili się,żeby odszedł ode mnie ten strach i zniknął,ale ja dalej nie czułam nic po prostu siedziałam na krześle i wiecie co,jeden z modlących się nade mną przekazal mi słowo,które skierował do mnie Bóg,a brzmi ono tak:

,,Kocham Cię.Jestem Wszechmocny a Ty jesteś moją ukochaną córką."

Łzy stanęły mi w oczach,On osobiście zapewnił mnie o swej miłości...Jestem pogodzona z tym,że nie było żadnych fajerwerków,że dalej czułam tą pustkę,widocznie tak musi być.Skoro taka Jego wola,gdyby nie ta modlitw,gdyby nie to słowo,to ja popełniłabym chyba duchowe samobójstwo,tylko to trzyma mnie przy Nim,to zapewnienie,że mnie kocha...
Jest ciężko,jest bardzo ciężko...
Nie chodzi tu o to,że muszę włączyć z jakimś grzechem,etc.Jasne,to też,ale te wątpliwości...One mnie zabijają...Skoro nic nie poczułam,to nic nie ma...wszystko opiera się na emocjach...Jejku...Bardzo jest ciężko...Ale daję radę,bo to On teraz siedzi na tronie mojego życia!!
Ale bardzo was proszę o modlitwę,bardzo...
A i jeszcze jedno.Buduję swoją wiarę ;) Modlę się,ale tak,jak mi to pasuje,w taki sposób,żeby mnie nie męczyło.Nie narzucam sobie nie wiadomo jakich postanowień,bo wiem,że ich nie dotrzymam.Bardzo lubię modlitwę brewiarzową,więc tak się modlę,również rozmawiam z Bogiem,tak jak robiliśmy to na kursie.I codziennie powierzam Mu się odnowa.

A-psik - 2011-12-19 18:46:14

Ty dałaś Mu ostatnią szansę, ale nie On Tobie...ale z szacunkiem czeka na Ciebie...aż tymi malutkimi (drobnymi) kroczkami dotrzesz do Niego. Będę pamiętać o Tobie w modlitwie :)

sanderka1000 - 2011-12-19 21:43:45

Weronika, super, że podzieliłaś się z nami swoimi przeżyciami! :) Dzięki! ;)

pea - 2011-12-19 22:05:20

Dziękuję, Weroniko, piękne!

lenka16 - 2011-12-20 06:48:02

Kurcze, z tym oddaniem życia Jezusowi to dosyć ciężko jest. Na jednych z  rekolekcji oazowych też mieliśmy taki punkt (to było dwa lata temu). W te wakacje znowu odnawialiśmy te "śluby" bo tak to wyglądało. Każdy podchodził przed ołtarz, klękał. Na ołtarzu był wystawiony Najświętszy sakrament.  Ksiądz podchodził do nas i dawał nam na rękę stułę, która była owinięta wkoło Najświętszego Sakramentu. Chce mi się płakać. Mówiłam, że postaram się zawsze przy Nim trwać, że chcę żeby On był jedynym Królem w moim życiu. A teraz co? Od czterech miesięcy jedna wielka pustka. Grzebię się w jakimś błocie. Po spowiedzi nie czuję ulgi. Wiem, że Bóg istnieje. Ostatnio mogłam Mu jedynie powiedzieć: Proszę, nie istniej. Tak byłoby łatwiej. Ale nie jest. Krok, krok, krok i upadek. Łzy i zdarte kolano. Podnoszę się, jednak nie tak jakbym chciała i kolejny krok i upadek.  Nigdy nie przechodziłam przez coś takiego. Całkowite osamotnienie. Dusza rzuca się we wszystkie strony żeby jakoś się pocieszyć ale nic nie przynosi radości. Jest ta cicha chęć modlitwy ale albo z niej rezygnuję albo klęczę i nie potrafię wydobyć z siebie nic poza żałosnym szlochem. Gdyby nie to, że kiedyś Bóg zsyłał na moją duszę wiele pociech i miłości... teraz nie podniosłabym się ani razu. Te wspomnienia trzymają mnie przy życiu. To jak z błyskiem w oku rozmawiałam z Nim przez godzinę wieczorem a zdawało mi się, że to pięć minut. To jak Namiot Spotkania przynosił radość. To jak ciągle widziałam siostry zakonne ze wszystkich stron. Zniknęła radość w oczach, tak samo siostry zakonne. Nawet gdybym chciała nie potrafiłabym teraz rozważać czegokolwiek na temat zakonu. Sama z siebie nie potrafię wywołać tych myśli, ciepła w sercu i ochoty by porzucić wszystko dla Niego. Najgorsze, że za tydzień Święta Bożego Narodzenia a On jakby umarł w moim sercu. :(

Ech, dobrze, że nie jestem z tym sama. Chociaż z drugiej strony to marne pocieszenie skoro Wy też przechodzicie katusze. Ale chyba warto... On nie może ciągle słodzić... Chyba warto...

sanderka1000 - 2011-12-20 14:54:00

Wiecie co, ostatnio stwierdziłam, że tak naprawdę wszytko zależy od naszego podejścia.

Zawsze denerwowało mnie to jak ktoś mi mówił "będzie dobrze", "nie martw się" itp. Pragnęłam rozmowy na temat moich duchowych ciemności, ale jak ktoś mi powiedział, że Pan mnie doświadcza i że jest bliżej mnie niż mi się wydaje to coś mnie trafiało. Wkurzało mnie to okropnie, że nikt nie potrafi mi jakoś porządnie pomóc tylko wciąż ta sama gadka. Ale zmieniłam podejście, powiedziałam sobie: tak, rzeczywiście Pan jest blisko mnie, a On to przecież nie dezodorant żebym Go czuła i to, że tak się we mnie dzieje jeszcze nic nie znaczy. Jak już też wcześniej pisałam: "Ducha nie gaście!" i to jest bardzo, bardzo ważne. Bo kiedy zagasimy w sobie te wszystkie wartości to później będziemy się tak człapać bez celu i dobijać się jeszcze bardziej.

Weronika - 2011-12-20 15:03:43

W 100% zgadzam się z sanderką.
Wczoraj,modląc się na brewiarzu dostałam takie piękne słowa,jak wrócę z korepetycji to je przywołam ;)
Jest bardzo trudno...szalenie...Nigdy tak bardzo nie wątpiłam w istnienie Boga,jednocześnie tak kurczowo próbując przy Nim trwać.
Zobaczcie,narzekanie nic nam nie daj NIC...Po prostu trzeba trwać i mówić Mu o tym wszystkim co nas boli.Pamiętajmy,że to nasz Ojciec i On nie chce nas skrzywdzić.Na początku Kursu pisaliśmy na karteczkach to o co chcemy prosić Boga,a potem mieliśmy jej podrzeć...Wiecie dlaczego?
Bo On chce nam dać 1000000000000 razy więcej!
Tylko trzeba Mu odpowiedzieć 'TAK Panie'
Trzeba Mu pozwolić,bo On nic na siłę i wbrew naszej woli nie zrobi.
Nikt nie obiecywał,że będzie łatwo.

weraikon - 2011-12-20 20:32:47

lenka16 napisał:

Kurcze, z tym oddaniem życia Jezusowi to dosyć ciężko jest. Na jednych z  rekolekcji oazowych też mieliśmy taki punkt (to było dwa lata temu). W te wakacje znowu odnawialiśmy te "śluby" bo tak to wyglądało. Każdy podchodził przed ołtarz, klękał. Na ołtarzu był wystawiony Najświętszy sakrament.  Ksiądz podchodził do nas i dawał nam na rękę stułę, która była owinięta wkoło Najświętszego Sakramentu. Chce mi się płakać. Mówiłam, że postaram się zawsze przy Nim trwać, że chcę żeby On był jedynym Królem w moim życiu. A teraz co? Od czterech miesięcy jedna wielka pustka. Grzebię się w jakimś błocie. Po spowiedzi nie czuję ulgi. Wiem, że Bóg istnieje. Ostatnio mogłam Mu jedynie powiedzieć: Proszę, nie istniej. Tak byłoby łatwiej. Ale nie jest. Krok, krok, krok i upadek. Łzy i zdarte kolano. Podnoszę się, jednak nie tak jakbym chciała i kolejny krok i upadek.  Nigdy nie przechodziłam przez coś takiego. Całkowite osamotnienie. Dusza rzuca się we wszystkie strony żeby jakoś się pocieszyć ale nic nie przynosi radości. Jest ta cicha chęć modlitwy ale albo z niej rezygnuję albo klęczę i nie potrafię wydobyć z siebie nic poza żałosnym szlochem. Gdyby nie to, że kiedyś Bóg zsyłał na moją duszę wiele pociech i miłości... teraz nie podniosłabym się ani razu. Te wspomnienia trzymają mnie przy życiu. To jak z błyskiem w oku rozmawiałam z Nim przez godzinę wieczorem a zdawało mi się, że to pięć minut. To jak Namiot Spotkania przynosił radość. To jak ciągle widziałam siostry zakonne ze wszystkich stron. Zniknęła radość w oczach, tak samo siostry zakonne. Nawet gdybym chciała nie potrafiłabym teraz rozważać czegokolwiek na temat zakonu. Sama z siebie nie potrafię wywołać tych myśli, ciepła w sercu i ochoty by porzucić wszystko dla Niego. Najgorsze, że za tydzień Święta Bożego Narodzenia a On jakby umarł w moim sercu. :(

Ufff, jak to dobrze że nie jestem w takim momencie i nastroju osamotniona - też teraz tak mam, nic dodać.
Nawet te Siostry zakonne zniknęły.
Też mnie nie cieszy moje powołanie a nawet zaczęłam w nie wątpić, czuję się niegodna, itd...
Dzięki wstanę dzięki Twojemu świadectwu, otrzepię się i dalej do przodu...

Weronika - 2011-12-20 21:12:21

Fragment,który mnie poruszył i pomyślałam,że może doda Wam trochę siły ;)
"Dlatego radujcie się,choć teraz musicie doznać
trochę smutku*
z powodu różnorodnych doświadczeń.
Przez to wartość waszej wiary
okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego
złota,*
które przecież próbuje się w ogniu;"
i
"Wy go miłujecie,choć nie widzieliście,
wy teraz w Niego wierzycie,chociaż nie
widzieliście.
A ucieszycie się radością niewymowną
i pełną chwały,*
gdy osiągnięcie zbawienie dusz,cel waszej wiary."

Weronika - 2012-01-09 18:40:52

Dziewczyny i jak się trzymacie?
Jest lepiej czy jeszcze gorzej?

sanderka1000 - 2012-01-09 20:25:46

Jest lepiej, znacznie lepiej :)

dzidziuś - 2012-01-09 20:30:09

Fajnie, że pytasz :)
U mnie widać na prawdę poprawę. Poszłam do spowiedzi i ten lęk, smutek ustąpił. Szczerze to nie miałam chęci zaczynać tego wszystkiego od nowa- tego powrotu do Boga, nawracania się, bo wtedy uważałam, że to bez sensu. I w sumie szczerze przyznam, że nie poszłam do tej spowiedzi dlatego, że chciałam coś zmienić. Ale dzisiaj wiem, że to było najlepsze co mogłam zrobić w tej sytuacji.
Ostatnio tak często łapałam takie doły- to było już tak męczące, że nie wiedziałam co z tym robić. Jednak po tej spowiedzi zaczęło się wiele zmieniać. Potrafię się uśmiechać i nawet szkoła nie jest dla mnie już taka straszna :) Nie przeraża mnie ilość lekcji, sprawdzianów, godzin ile muszę jeszcze spędzić w szkole- jeśli chcesz Panie- okej :)
Jeszcze chciałabym zaznaczyć, że wielki wpływ na to miała Maryja. Zwracajmy się ze wszystkimi problemami, sprawami do Matki. Ona jest na prawdę dobrą Mamą dla nas i chce nas zawsze wspierać. Maryjo, prowadź mnie do Ojca. Chwała Panu!

sanderka1000 - 2012-01-09 21:38:46

U mnie też wiele zmieniła spowiedź. Potrzebowałam takiego szczerego stanięcia przed Bogiem, przyznania się "tak, Panie, zgrzeszyłam przeciw Tobie, ale przyjmij mnie do siebie powtórnie". I przyjął. Z bardziej otwartymi ramionami niżby mi się zdawało. Doświadczyłam jak ważny jest sakrament pojednania, jak ważne jest takie uregulowanie spraw między tobą ,a Bogiem. I rzeczywiście teraz jest łatwiej. Mam w szkole masę sprawdzianów do zaliczenia (proszę o modlitwę mimo wszystko) i w sumie nie wiem jak to robię, ale zaliczam to! I  wiem, że nie moją siłą, a Bożymi rękoma! :) To naprawdę wspaniałe! Więcej też zaczęłam z Nim rozmawiać. Siadam wieczorem na łóżku, zwracam się ku obrazowi, na którym widnieje mój najukochańszy wizerunek Chrystusa modlącego się i zwyczajnie mówię całą relacje z minionego dnia. Gdyby ktoś w tym momencie wszedł do mojego pokoju to by pomyślał, że jestem jakaś dziwna, bo gadam sama do siebie. Ale ja wiem, że nie jestem sama, On jest ze mną! :)

Naprawdę, nie poddawajcie się. Pan nas doświadcza, mnie też doświadczył, ale to wcale nie oznacza, że o nas zapomina. Wręcz przeciwnie: wylewa swoją łaskę, a my nie chcemy jej przyjąć...

Weronika - 2012-01-10 17:33:26

O jak miło mi się czytało Wasze wypowiedzi ;)
Pięknie.
U mnie niestety nie jest tak różowo,ale już nie rozpaczam i nie obwiniam za wszystko Boga.
Wiem,że to ja muszę podjąć decyzję czy chcę coś zmienić.
Mam nadzieję,że niedługo dorosnę do tej decyzji.

sanderka1000 - 2012-01-10 18:54:23

Trwać, trwać, trwać! ;)

dzidziuś - 2012-01-10 21:33:56

I ducha nie gasić! :)


Tak, Pan doświadcza. U mnie w szkole też bywa ciężko- nowe liceum, każdy chce pokazać się z jak najlepszej strony i wszystko mnie już przerastało, nie miałam czasu iść na Mszę Świętą czy odmówić brewiarza, bo nie starczało mi czasu... Teraz jednak staram się dla Boga znaleźć czas zawsze i nie dopuścić się do takiego stanu, w jakim się znalazłam. To jest takie niesamowite, że dopiero w Bogu znalazłam ukojenie smutku i radość życia. Jego działania są tak zadziwiające! :)

Pamiętam o Was w modlitwie- w tych ciężkich momentach, kiedy to Zły próbuje zająć miejsce w Waszych sercach. Pamiętajcie, że to od Boga pochodzi wszystko i On nad Wami czuwa zawsze- chciejcie Go jedynie odnaleźć i zrobić Mu miejsce w swoim sercu, a będzie WARTO! :) I również pamiętam o wszystkich ciężko spracowanych uczniach :P :)

CHWAŁA PANU, bo wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny! :)

sanderka1000 - 2012-01-10 21:56:39

Dzidziuś, widzę, że u Tobie się utrwaliło "ducha nie gasić!" :)

Jak jeszcze raz będę się użalać w tym temacie jak ostatnio to proszę, nakrzyczcie na mnie i dajcie mi kopa :D

dzidziuś - 2012-01-11 21:14:25

Mi również możecie nakopać! :D

Hehe tak sanderka- na szczęście są tacy dobrzy ludzie co mi to powtarzają :D chwała Panu za nich! :D

pea - 2012-01-27 02:21:14

Weronika napisał:

Dziewczyny i jak się trzymacie?
Jest lepiej czy jeszcze gorzej?

U mnie też lepiej :)
Wszystko stało się tak niespodziewanie... Pan Bóg musiał porządnie się nakombinować, by doprowadzić do pewnego spotkania. Poszłam tam na pogaduchy. To była po prostu długaśna, ale bardzo sympatyczna rozmowa o moim życiu. A na koniec usłyszałam, że właśnie wyspowiadałam się i czy chcę coś dopowiedzieć przed rozgrzeszeniem :zdziwiony: Szkoda, że nie widziałam wtedy swojej miny, musiała być bezcenną :applause: Dziewczyny, to w ogóle nie bolało, szok :good:
Od tego czasu z każdym dniem jest coraz lepiej, Pan Bóg powoli i delikatnie (pewnie żeby mnie nie wystraszyć) naprawia moje życie. A ja patrzę jak Mu idzie, no i muszę przyznać, że całkiem nieźle. I dobrze mi z tym :zadowolony:

sanderka1000 - 2012-01-27 08:48:53

Rzeczywiście to musiał być szok :D Nieźle :D

pea - 2012-02-29 22:19:48

Jak tam u Was, dziewczyny?

Weronika - 2012-03-01 16:06:13

U mnie nie ma żadnego kryzysu.
Bo nie może być mowy o kryzysie wiary,tam gdzie tej wiary już prawie nie ma.
Tak daleko to jeszcze od Niego nie byłam,a ciągle się oddalam i nic nie wskazuje na to,aby coś miało się zmienić.

Piotr - 2012-03-02 02:00:32

Dagmara_992 napisał:

A ja chyba do Was powoli dołączam. Tylko u mnie to wynika ze... znudzenia. Jakoś nie mam ochoty się zbytnio starać o cokolwiek skoro i tak zawsze wychodzi na odwrót. Jak mi na czymś zależy to... (wstawcie tu sobie pewną część ciała). Widzę,że prościej zachowywać się jak większość,czyli przeciętnie... Czasem to mam ochotę właśnie próbować żyć obok Boga,zostawić kościół modlitwę,wszystko... a po prostu żyć,albo udawać że żyję.

Wiesz, że to przypomina mnie? Staram się z wieloma rzeczami, a nie wychodzi. Miałem na prawdę ogromne plany, które miały zmienić moje życie, były tak zaplanowane, że nie mogły się nie udać... i się nie udały stawiając mnie w bardzo niekorzystnej sytuacji. Zamiast zmiany mojego życia, mam dosyć kiepską rzecz - przewlekłą chorobę połączoną z długą rehabilitacją, a groziła mi całkowita utrata wzroku. Ja sobie myślę, że to co chciałem, że to nie było tak do końca dla mnie dobre, a to że się nie udało to reakcja Boga - prosiłem Go żeby Był Obecny w moim życiu, żeby mnie Prowadził - myślę, że Ojciec Uznał, że to jest dla mnie złe, może Ma coś lepszego dla mnie tylko muszę jeszcze dłużej poczekać (a czekam już na prawdę długo) i nie tracę nadziei, że to nadejdzie:)
Ze swojego doświadczenia mogę Ci napisać, że żyć obok Boga, tak jak wiele osób, jest na prawdę trudne. Próbowałem tak żyć, ale to mnie pogrążało, łamało każdego dnia, aż doprowadziło na skraj życia - przez ten czas ani razu się nie uśmiechnąłem, czułem się w środku potwornie źle, jakby była tam jakaś czarna pustka która mnie wsysała do środka i najgorsze było to, że z każdym dniem było coraz gorzej. Będąc z Bogiem, nawet w najgorszej sytuacji mam coś czego wcześniej nie miałem - malutką nadzieję, nadzieję że już niedługo, może za dzień, może za kilka dni, ale się zmieni, w środku jestem spokojniejszy - jestem innym człowiekiem niż wtedy - pogodnym, nawet z optymistycznym spojrzeniem w przód. Polecam zostać z Bogiem, bo któż jak Bóg? Odwagi i wiary dziewczyny :)

weraikon - 2012-03-03 00:42:26

A mnie coś zaczyna dopadać... znowu....
Najpierw "ścigało" mnie słowami z Pisma, z ambony aż dziś na rekolekcjach przegieło, poszłam do spowiednika się wygadać i nagle zobaczyłam jak druga rozgłośnia usiłuje mnie wrobić w pychę...
niestety pozostało totalne zniechęcenie do powołania i do modlitwy za innych - niezbyt ładny owoc.
Mam już nagrany wyjazd do Zgromadzenia a tu taki kwiatek - kompletnie mi "wisi" powołanie, modlitwa, a podczas adoracji to nie mogłam się skupić.
Może nagle powołanie mi odeszło???
nie odczuwam miłości Bożej, nie wiem chyba nawet co to naprawdę jest - czuję się jak zakorkowana butelka.
carramba. nie wiem co z tym teraz.

sanderka1000 - 2012-03-03 17:28:52

A u mnie dalej do przodu :)

weraikon - 2012-03-03 23:16:23

sanderka1000 napisał:

A u mnie dalej do przodu :)

też tak miałam jakiś czas, ale znowu zaczęły się schody.

Piotr - 2012-03-03 23:47:22

weraikon napisał:

sanderka1000 napisał:

A u mnie dalej do przodu :)

też tak miałam jakiś czas, ale znowu zaczęły się schody.

Hej, nie łam się - będzie dobrze. Ja w to wierzę i Ty też w to uwierz :) Wiem, że to nie jest takie proste, wiem to po sobie, ale gdy Uwierzysz w to, to zobaczysz, że będzie Ci łatwiej :)

sanderka1000 - 2012-03-04 16:25:28

Wiesz, nie wykluczam tego ;) Są wzloty i upadki, ale jak to kiedyś usłyszałam "wiara bez wątpliwości nie istnieje". Stwierdziłam ostatnio (wiem, może to banał, ale to tylko moje przemyślenia), że przez takie kryzysy możemy sami zobaczyć jak duże jest nasze zaufanie do Jezusa. Jeśli Mu nie ufamy, szybko się poddamy. Natomiast kiedy wierzymy, że Pan się troszczy to mimo wszystko jest jakoś łatwiej...

Piotr - 2012-03-04 18:10:06

Może nie tyle jak duże jest nasze zaufanie, co jaka jest nasza wiara: łatwo jest wierzyć gdy jest wszystko fajnie, gdy jest dobrze i wszystko się udaje. Schody się zaczynają gdy robi się trudno, nie raz zbyt trudno - wtedy jest taka jakby próba wiary: czy wierzę na prawdę, czy też się poddam. To moje własne spojrzenie na to, więc jeśli w którymś miejscu się mylę, to mnie poprawcie:)

weraikon - 2012-03-04 23:11:14

Piotr napisał:

Może nie tyle jak duże jest nasze zaufanie, co jaka jest nasza wiara: łatwo jest wierzyć gdy jest wszystko fajnie, gdy jest dobrze i wszystko się udaje. Schody się zaczynają gdy robi się trudno, nie raz zbyt trudno - wtedy jest taka jakby próba wiary: czy wierzę na prawdę, czy też się poddam. To moje własne spojrzenie na to, więc jeśli w którymś miejscu się mylę, to mnie poprawcie:)

Nie, nie mylisz się.
zauważyłam, że już tak łatwo się nie poddaję, ale jest coraz trudniej i już "jadę po bandzie". Ale jak Pan zapowiedział "Jest ze mną" i zaczynam w to wierzyć i dziś poczułam się silniejszą.

Piotr - 2012-03-05 01:01:29

weraikon napisał:

Piotr napisał:

Może nie tyle jak duże jest nasze zaufanie, co jaka jest nasza wiara: łatwo jest wierzyć gdy jest wszystko fajnie, gdy jest dobrze i wszystko się udaje. Schody się zaczynają gdy robi się trudno, nie raz zbyt trudno - wtedy jest taka jakby próba wiary: czy wierzę na prawdę, czy też się poddam. To moje własne spojrzenie na to, więc jeśli w którymś miejscu się mylę, to mnie poprawcie:)

Nie, nie mylisz się.
zauważyłam, że już tak łatwo się nie poddaję, ale jest coraz trudniej i już "jadę po bandzie". Ale jak Pan zapowiedział "Jest ze mną" i zaczynam w to wierzyć i dziś poczułam się silniejszą.

Jeśli Cię to pocieszy, to Nie Jesteś Sama. Ja od dłuższego czasu "jadę po bandzie" i robię tak zwaną dobrą minę do złej gry, daję innym rady, a samemu sobie nie umiem doradzić. Ciągle mam coraz trudniej, mam sytuacje/sprawy które przerastają moje możliwości. Chociażby teraz gdy piszę, mam takich kilka spraw które są ponad moje siły i nic z nimi nie jestem w stanie zrobić i czekam co się stanie - do cierpliwych nie należę - chociaż beznadziejnie to wygląda to mam nadzieję na poprawę i staram się nie załamywać.

Weronika - 2012-03-05 18:24:11

Szacunek Piotrze.
Ja kiedy chcę przy Nim wytrwać to daję radę przez 3 czasami 4 dni.
A potem znowu wciąga mnie to moje bagienko.
I już nawet postanowienia poprawy nie ma.
Tzn ja chciała bym być znowu blisko Niego,jednocześnie nie rezygnując z mojego obecnego życia,a tak się nie da.
Myślałam,że jak się oddalę i sparzę to szybciutko wrócę,no ale niestety...Jest coraz trudniej wrócić.
Zrezygnować z pewnych rzeczy,które mnie niszczą.

Piotr - 2012-03-09 04:24:04

Nie ma co podziwiać. Życie dokręciło mi śrubę i mnie złamało przez co w końcu się załamałem...

weraikon - 2012-03-09 19:27:13

witaj Piotrze, ja właśnie wyłaże na prostą po tym jak próbowałam porzucić, zniszczyć powołanie.
nie jest łątwo mi iść za Jezusem - poprostu jestem bożym głupkiem bo nie wiem jak mam rozpoznawać Boże natchnienie, znaki, wierzyć w Bożą miłość - bardzo chce ale mi ciągle od roku nie wychodzi...
a tak bardzo bym chciała zatonąć w Jego miłości, ech a tu szarpię się ciągle...

sanderka1000 - 2012-03-15 17:08:47

No tak, za długo było dobrze. Tego można było się spodziewać...

Byłam ostatnio u spowiedzi po 3 miesięcznej przerwie, powiedziałam wszystko i naprawdę czułam się cudownie, szczególnie wtedy, gdy kapłan zwracał się do mnie "dziecko". Wtedy czułam, że rzeczywiście przyszłam do kochającego i miłosiernego Boga Ojca. Nie minęły 3 dni, a ja kaput. Siedziałam na Mszy i zastanawiałam się co ja tam w ogóle robię. Mogłam iść do Komunii, ale coś mi mówiło "Nie idź! Nie możesz!" Z dziwnym bólem serca poszłam. Później biłam się z myślami czy aby na pewno dobrze zrobiłam... Krzyczę do Niego, mówię, że mam dość, zadaje setki pytań, ale On wciąż milczy (albo to ja już ogłuchłam). Idę na tę Mszę, ale w sumie to grubo zastanawiam się po co w ogóle to robię. Jak jestem na adoracji to ryczę cały czas tak po prostu, nawet nie znam powodu.

Ostatnio w naszej parafii zrobiliśmy czuwanie Taize. Była też modlitwa przy krzyżu jak to na Taize jest. Pierwszy raz podeszłam by dotknąć czołem krzyża i adorować Chrystusa. Ale jak na dzień dzisiejszy już wiem, że są dwie rzeczy, których nie zrobię: nie podejdę do modlitwy wstawienniczej ani adoracji krzyża. Jak wstałam i usiadłam w ławce to się tak trzęsłam, że nie mogłam normalnie usiedzieć w ławce. Jak wstrzymałam ręce to trzęsło mi się wszystko inne. Czułam się identycznie jak po modlitwie wstawienniczej (a to nie było cudowne uczucie)...

Chciałam o tym pogadać z którymś z kapłanów, ale mam wrażenie, że to jakieś błahe rzeczy, o których nawet nie warto rozmawiać. W sumie jednemu coś tam napomknęłam, że chciałabym pogadać, ale stwierdził, że jest zajęty (podał powód). Szkoda tylko, że ma czas na spotkania i kawki z innymi (dobra, może tu zaczyna się moje osądzanie, ale jeśli ma czas to po co głupio gada, że go nie ma. Niech powie, że nie chce i tyle). A do drugiego głupio mi trochę iść, bo w sumie się nie znamy, zamienimy kilka zdań o jakiś pierdołach, ale nic poza tym. Choć to ten sam, u którego ostatnio byłam u spowiedzi takiej w 4 oczy. Ale mimo tego wydarzenia jakoś nie mam odwagi do niego iść.

Podsumowując: tak, po raz kolejny się zgubiłam. Jednak teraz jest jeszcze gorzej niż ostatnio. Życzę powodzenia nam wszystkim...

P.S. Fajnie się słucha te wszystkie teksty, że "Bóg jest Miłością, On jest miłosierny i mocny, pomoże Ci, zatroszczy się" itp. itd. Nie zaprzeczam temu. Ba! Ja wiem, że tak jest. Ale kiedy słyszę tego typu rzeczy to w ogóle mnie to nie rusza. Takie "aha, ok" i nic poza tym. Tak bardzo chciałabym się na Niego otworzyć, wydaje mi się, że w ogóle nie wpuszczam Go do swojego życia choć bardzo chcę. Znów coś nam przeszkadza, On jest taki nieobecny, ja z resztą też. Mam wrażenie jakbym była jakaś ograniczona.... Ach, z resztą ,szkoda słów.

sanderka1000 - 2012-03-15 21:06:30

Nie, brat odpada :D Nasz braciszek jest naprawdę kochany, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym z nim o czymś takim rozmawiać :)

W umie to przepraszam, że Wam prawie morały, a sama jak przyjdzie co do czego nie potrafię ię pozbierać i dostosować do tego, co piszę. Nie wiem już gdzie szukać pomocy i czy w ogóle jej szukać.

sanderka1000 - 2012-03-15 22:28:29

Z tą samooceną to też by się w górę troszkę przydało ;)

Musiałaś chyba źle zinterpretować mojego posta wtedy albo to ja coś niejasno napisałam, bo kierownika jako takiego oficjalnego nie mam. Znam jednego kapłana, któremu ufam bezgranicznie, jednak mamy tylko kontakt mailowy/Skype. Ostatnio mieliśmy rozmawiać, ale on się nie odzywa. W sumie odchodzę od zmysłów, bo nie wiem co się stało, ale znając życie jest zajęty. A kierownika szukam, to pragnienie co raz bardziej się jakoś tam we mnie odzywa, ale niestety znaleźć nie mogę. Gdybym go miała to pewnie bym tu nie pisała aż z takim wyrzutem ;)

Veronika - 2012-03-15 23:24:01

sanderka1000 napisał:

Ostatnio w naszej parafii zrobiliśmy czuwanie Taize. Była też modlitwa przy krzyżu jak to na Taize jest. Pierwszy raz podeszłam by dotknąć czołem krzyża i adorować Chrystusa. Ale jak na dzień dzisiejszy już wiem, że są dwie rzeczy, których nie zrobię: nie podejdę do modlitwy wstawienniczej ani adoracji krzyża. Jak wstałam i usiadłam w ławce to się tak trzęsłam, że nie mogłam normalnie usiedzieć w ławce. Jak wstrzymałam ręce to trzęsło mi się wszystko inne. Czułam się identycznie jak po modlitwie wstawienniczej (a to nie było cudowne uczucie)...

Co do modlitwy przy krzyżu. Pamiętam w 2010 roku jak byłam pierwszy raz w Taize i uczestniczyłam w tym to miałam podobnie,że jak odeszłam od krzyża to się cała trzęsłam i powiedziałam sobie-teraz w lipcu jak byliśmy 2011,że nie pójdę to krzyża nie i koniec. I pamiętam,że o 23 kiedy w sumie kościół opustoszał i nie było prawie nikogo,że coś mnie tchnęło-idź. I poszłam z nogami jak z waty,uklęknęłam i tak byłam..nie wiem 30,45 minut. Ale wtedy jakby coś ze mnie wyszło. Cała złośc, gniew,wątpliwości..Poczułam jakbym była przytulona przez Jezusa. Tą całą Jego miłością,bo On rozpiął swoje ramiona,żeby mnie przytulić..  I przytulił mnie.
Więc nie rezygnuj z tego,pozwól żeby Cię przytulał!

Co do modlitwy wstawienniczej. Nie brałam w niej udziału.
Ale teraz w sobotę wybieram się na modlitwę o uzdrowienie prowadzoną przez Jerozolimę.
A co do tego wszystkiego. Ja widzę,że mimo,że idę z myślami "po co mi to" do spowiedzi,czy na Msze i przyjmuje do serca Jezusa w postaci chleba to mimo,że autentycznie wydaje mi się,że nic się nie dzieje,że nic do mnie nie mówi tylko milczy i patrzy na mnie to On we mnie jest. Ja żyje w Nim,a On jest we mnie. I to jest piękne! :)

sanderka1000 - 2012-03-15 23:55:43

No, ja niestety nie mogę powiedzieć, że On jest we mnie. Może teoretycznie, gdy Go przyjmuję itp. to tak. Jednak nie potrafię Nim żyć. Tak jak to ładnie dziś powiedział jeden z ojców na kazaniu "Jezus pociągał za Sobą tłumy i otwierał serca wielu. Jednak nigdy nie mógł pociągnąć za sobą i otworzyć serc faryzeuszy i uczonych w piśmie". Mam wrażenie, że tak jest i ze mną. Niby znam Chrystusa, słucham Jego słów (faryzeusze też znali Pismo, słuchali co mówi Chrystus), ale mimo tego nie umiem wpuścić Go do swojego życia. Moje serce jest zamknięte, On nie ma klucza, a ja go zgubiłam. Możemy sobie wysyłać alfabet morsa przez drzwi. Ale nic poza tym.

W modlitwie przy krzyżu uczestniczyłam tylko raz, natomiast w modlitwie wstawienniczej dwa razy i zawsze czułam to samo. Oczywiście nie chcę zakładać, że tak będzie zawsze i koniec, bo może potrzebuje 2548674 takich razów, jednak nie chce przeżywać tego po raz n-ty. Jak dla mnie to za mocne doświadczenie.

Jak napisałaś o tej modlitwie o uzdrowienie to mi się skojarzyło, że ten kapłan, który stwierdził, że nie ma czasu wysyłał mnie na świadectwo spotkania z egzorcystą i modlitwę o uwolnienie bodajże. Wyśmiałam go oczywiście. Co jak co, ale tego to już w ogóle nie przetrwam...

Wirydiana - 2012-03-16 07:22:23

Sanderka mi się wydaję, że Ty po prostu za dużo od siebie wymagasz...Czytając Twoje posty na tym forum można wnioskować, że jesteś bardzo blisko Boga i jesteś poukładaną dziewczyną. Wiem, że chciałabyś "czuć" tego Boga jeszcze bardziej, ale często jest tak, że oprócz tego, że wiemy że wierzymy to nic więcej nie ma. Ktoś wyżej napisał, że szatan często robi psikusy i On czasem robi tą "pustkę" w sercu. Ale mimo tego, że czujemy pustkę, Bóg jest blisko, pozwól sobie czasem na te chwile...to nic złego...
Jeżeli masz jakąś zaufaną osobę to warto porozmawiać, ale to naprawdę musi być ktoś do kogo masz zaufanie. Ja mam taką taktykę, że o sprawach duchowych nie rozmawiam z ludźmi, nawet nie umiałabym ubrać w słowa tego co przeżywam, zresztą pozwalam sobie czasem na te "ciemności" i mogę Cię zapewnić, że  im mniej zwracasz na nie uwagę tym szybciej mijają. Najgorzej to zadręczać się. ZAUFAJ. Pamiętam :)

Weronika - 2012-03-16 18:50:53

Sanderka...
Cóż ja Ci mogę powiedzieć...
Powiem Ci,że jest rewelacyjnie! ;)
Pewnie to Cię zaskoczy,ale zobacz,mogłabyś olać sprawę (tak jak to zrobiłam ja) mieć do Niego pretensje,że odszedł,że w ogóle to Go nie ma.Mogłabyś go zostawić,a Ty co robisz?A Ty trwasz i to jest piękne!
Wydaje mi się,że na tym polega nasz wiara,trwać gdy jest dobrze,ale i gdy nie widzimy sensu,nie czujemy żadnych emocji.
Każdy z nas nosi jakiś tam bagaż emocjonalny i to też odbija się na naszej relacji z Nim.
Osobiście bardzo gorąco polecam konferencje o.Adama do zdobycia na fejsie 'langusta na palmie"
szczególnie tą o plackach z rodzynkami ze środy ;)

Jeśli chodzi o modlitwę wstawienniczą,modlono się nade mną raz,nie czułam nic siedziałam i siedziałam,tradycyjnie masakrycznie wystraszona,nie wiem dlaczego,często jestem taka wystraszona,jakbym się dusiłam,nawet kiedy chodziłam na Adorację tak się czułam,zamiast spokoju to takie coś...
A trzęsłam się niesamowicie,a co się trzęsłam to oni te ręce coraz bardziej ;]
Jeżeli czujesz się z tym źle,boisz się,masz negatywne doświadczenie to może lepiej nie idź.
Nie rób nic wbrew sobie.
Jeżeli mogę Ci coś poradzic to,zachowaj spokój.Oddaj to Jemu.Nie musisz spędzać całych godzin na modlitwie.

Śmieszne,udzielam komuś rad,a sama nie potrafię się do nich zastosować;)
Ostatnio tak sobie myślałam czy pewne rzeczy,które zrobiłam nie mają na mnie teraz wpływu.W sumie wolę to traktować jako zabawę.Nie wiem może sama się wkręcam.
Niestety ale podczas Wielkanocy raczej do Komunii nie przystąpię.

sanderka1000 - 2012-03-17 22:06:37

Wiem, że Bóg dopuszcza do naszego życia także pustkę. Nie przeczę, bo już nie raz ją przeżywałam i wcześniej (mimo tej pustki) wiedziałam, że On jest ze mną, że troszczy się itp. Ale nigdy nie było tak, jak teraz.

Może ja rzeczywiście zbyt panikuje i wymyślam sobie jakieś niestworzone rzeczy... Dlatego też z reguły z nikim nie rozmawiam, bo mam wrażenie, że ludzie mają 246874 innych ważniejszych problemów do rozwiązania (swoich czy innych, którzy do nich przychodzą) i naprawdę mało ich interesuje to, co się dzieje u mnie.

Wirydiana - 2012-03-17 22:19:54

Uważam, że to nieprawda...:) Sanderka głowa do góry...na pewno wokół Ciebie są ludzie, którym nie jest obojętny Twój los...jestem pewna....

Veronika - 2012-03-17 22:57:57

sanderka1000 napisał:

Ale jak na dzień dzisiejszy już wiem, że są dwie rzeczy, których nie zrobię: nie podejdę do modlitwy wstawienniczej ani adoracji krzyża. Jak wstałam i usiadłam w ławce to się tak trzęsłam, że nie mogłam normalnie usiedzieć w ławce. Jak wstrzymałam ręce to trzęsło mi się wszystko inne. Czułam się identycznie jak po modlitwie wstawienniczej (a to nie było cudowne uczucie)...

Jeszcze raz Cię zacytuje,ale chcę nawiązać do modlitwy wstawienniczej. Dzisiaj byłam na modlitwie o uzdrowienie-w sumie dopiero wróciłam,wiec moja odpowiedź będzie nieskładna,ale postaram się w miarę. I tak w połowie modlitwy nawet dalej ojciec mówi "teraz poproszę was na środek-wspólnota Jerozolima,a was którzy jesteście zapraszam do podejścia do modlitwy wstawienniczej. I w ogóle szok ;O. W sumie nie wiedziałam sama,czy chce podejść,czy nie,ale nagle zobaczyłam,że stoje już w kolejce. I w pewnym momencie zrobiło mi się zimno i się trzęsłam-oczywiście Weronika zwaliła wszystko na kościół,bo przecież po 2,5 godzinie miało mi się prawo zrobić zimno. I kiedy byłam coraz bliżej to jakbym niczego wokół nie słyszała, konkrtetniej innych ludzi. I w ogóle ja byłam nastawiona negatywnie do tego,że ponoć są omdlenia w czasie modlitwy odpowiadając "taa jasne, na pewno,akurat" a dzisiaj kiedy byłam już tak blisko-były ze 2 osoby przede mną nagle patrze-nie słysze,bo nie słyszałam nic tylko patrze ludzie wokół przestraszeni,a kobieta osunęła się na ziemie,i tak z 2-3 minuty po prostu leżała,no spała. I w ogóle totalny szok. ;O A jak ja już odeszłam od modlitwy poszłam przed Najświętszy sakrament to nagle miałam taki spokój w sobie i pokój jak chyba..nie pamiętam nawet.
Eh człowieku małej wiary..

weraikon - 2012-03-18 16:32:06

no to może ze mną coś nie tak....
ja po prostu staram się Was zrozumieć i nie mogę......

może po tylu egzorcyzmach i modlitwach o uwolnienie pokićkało mi się w głowie???? :)

Ale ja to nawet do 2 księży na wstawienniczej idę - bardzo to lubię, no dobra uwielbiam bliskość Pana i jego miłość i owoce takiej modlitwy.

jestem na 2 poziomie seminarium odnowy wiary i mieliśmy chrzest w Duchu Św - no i padłam, a jakże - często tak mam, ale jak wróciłam do ławki to miałam taki pokój  i odwagę chwalić całą sobą Boga że zaczęłam śpiewać chyba po hebrajsku a słowa były z mocą i jakby w formacie 3D......

pozdrawiam i naprawdę nie koncentrujcie się na odczuciach a tylko na Bogu nie na strachu, telepawkach tylko na NIM!!!

buziaki odważne wojowniczki boże.

Marzenak - 2012-03-18 16:58:24

Dzięki Weraikon :)

sanderka1000 - 2012-03-18 17:35:10

Nie twierdzę, że nie lubię bliskości Pana i Jego miłości. Ale niestety już nikt mnie do tego nie namówi, a Jego miłość i bliskość można odczuwać w innych formach modlitwy, a nie jakichś tam modlitwach wstawienniczych...

Veronika - 2012-03-18 20:04:52

Ja nie wiem,czy jeszcze kiedykolwiek będę miała okazje być na modlitwie wstawienniczej,wczoraj poszłam,a czy kolejny raz to nie wiem. Ważne jest żeby być po prostu blisko Boga. I mimo,że wydaje mi się,że w ogóle teraz wszystko jest przeciwko mnie to ufam,że Bóg pomoże,bo Bóg może wszystko..

sanderka1000 - 2012-03-18 23:03:41

Wstępnie czwartek. Umówiłam się z tym samym, u którego byłam u spowiedzi. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Jak na razie proszę o modlitwę.

sanderka1000 - 2012-03-20 21:30:35

Dobra, to znowu ja :D

Tak Pan Bóg chciał, że już w poniedziałek miałam niezapowiedzianą rozmowę z moim duchowym tatusiem. Wprawdzie nie powiedziałam wszystkiego, bo też nie było zbytnio czau, ale za to co powiedziałam troszkę mi się "dostało". Po rozmowie siedziałam przy biurku (bo rozmawialiśmy na Skypie) i ryczałam jak głupia. Znaczy się już pod koniec mi się zaczęło zbierać, kiedy powiedział, że na koniec się pomodlimy. Jak usłyszałam "Pod Twoją obronę" to już był koniec dla mnie. A później "W imię Jezusa Chrystusa mówię Ci, idź i pojednaj się z Bogiem. Wybacz Mu..." Łzy same mi leciały, nie mogłam ich powstrzymać. Jedyne co zdołałam wypowiedzieć na koniec to "z Bogiem". Później jeszcze trafiłam na Facebooku na rekolekcje wielkopostne o.Adama Szustaka. Opowieść o Mojżeszu... I jedyna myśl jaka mi się nasuwa to, że Bóg jest wielki.

Jednak w dalszym ciągu jest lęk i niepokój. Ale teraz już jestem pewna skąd on pochodzi. W końcu nie bez przyczyny mój duchowy ojciec kazał mi się modlić do św.Michała Archanioła... Nie potrafię opisać tego, co się we mnie dzieje.

No i w sumie nie wiem czy mam iść w ten czwartek...

Wirydiana - 2012-03-21 05:41:20

Teraz to myślę, że chyba już wiesz...:)

sanderka1000 - 2012-03-21 16:22:03

No, niestety się waham ;)

sanderka1000 - 2012-03-23 23:25:25

Tak, doszłam :) Już mi znowu lepiej :)

pea - 2012-03-24 23:26:42

No to świetnie :)
Zdobyć się na odwagę nie jest tak łatwo, wiemy coś o tym ;)

Siasia - 2012-03-25 15:07:39

Ho, ho, ho ! Jak dawno mnie tu nie było, w sumie to nie pamiętam, kiedy ostatni raz dane mi było przekroczyć Furtę... Fajnie widzieć, że dalej tu jesteście :)

Kochana Sanderko, bez względu na to, czy oświadczasz  w swoim sercu radości, czy też niepokoju, NIGDY nie rezygnuj z pomocy swojego Duchowego Ojca. Nigdy nie rezygnuj i pod żadnych pozorem nie poddawaj się !

sanderka1000 - 2012-03-25 22:18:19

Ojciec, u którego byłam powiedział mi, że bez podstaw (codzienna modlitwa, regularna co 2-3 tygodnie itp.) nigdy nie będzie dobrze. Racja. Jednak ciężko mi jest osiągnąć nawet te podstawy. Staram się nie rezygnować. Trzeba walczyć dalej.

sanderka1000 - 2012-05-04 10:04:48

Jak tam? Ja już padłam totalnie. A Wy?

kamcia - 2012-05-04 16:04:54

sanderka teraz pewnie taki czas, zły działa wszędzie gdzie się da ... u mnie też kiepsko :(
chociaż ostatnio jakoś lepiej :)
trzymaj się mocno!! :)

Veronika - 2012-05-04 19:29:57

No mnie też tak się wydaje,że teraz zły działa wszędzie gdzie się da.. raz lepiej jest,raz gorzej,teraz u mnie jest totalnie źle. Ale będzie dobrze,musi. ;)

kamcia - 2012-05-04 21:16:15

Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? Rz 8, 31b

mam takie fajne zdjęcie, ale nie wiem jak je tu wrzucić :(
może ktoś pomoże? :)

sanderka1000 - 2012-05-04 22:51:13

Kamcia, dzięki za Twoje słowa, jednak to nie takie proste, jak się wydaje. Konkretnie skomplikowane, nawet nie chce mi się tu o tym pisać, jak to kiedyś robiłam. Chciałam po prostu zapytać jak u reszty, może chociaż Wy wyszłyście?

pea - 2012-05-04 22:58:11

sanderka1000 napisał:

Jak tam? Ja już padłam totalnie. A Wy?

Domyślam się, że sprawa jest bardziej skomplikowana, ale tak mi się skojarzyło z Twoim "padłam", że nie mogłam się powstrzymać:

http://a3.sphotos.ak.fbcdn.net/hphotos-ak-ash4/s720x720/402555_3484026988163_1496019346_33313407_820127946_n.jpg

sanderka1000 - 2012-05-05 08:46:59

Dobre, pea :) Niech sobie będzie :) Miłego korzystania :) Ja podziękuję ;)

pea - 2012-05-05 22:26:12

sanderka1000 napisał:

Miłego korzystania :)

A dziękować, dziękować :) Bardzo dobrze mi się korzysta :) Pewnie nadrabiam ten dłuuugi czas omijania konfesjonału szerokim łukiem.

sanderka1000 napisał:

Ja podziękuję ;)

Aż tak? :( Coś poważnego się stało?


sanderka1000 napisał:

Chciałam po prostu zapytać jak u reszty, może chociaż Wy wyszłyście?

U mnie nadzwyczaj dobrze, wiadomo, bywają lepsze i gorsze chwile, ale z przewagą tych lepszych. Fakt faktem, ciągle ćwiczę padnij-powstań, ale nie narzekam, czuję się kochana :)

sanderka1000 - 2012-05-06 08:51:05

Pea, jak na dzień dzisiejszy wiem, że nie jestem w stanie skorzystać z tego sakramentu. Z resztą z żadnego nie jestem w stanie korzystać...

kamcia - 2012-05-06 09:16:15

Sanderka wiem coś o tym. :( Miałam tak niedawno, ale już jest lepiej. :) Jednak gdyby nie jedna Siostra Zakonna, która się za mnie modliła i była przy mnie nie dałabym rady...
pamiętaj, modlimy się za Ciebie!!! :)
będzie dobrze !!!!!

«Nie bój się, wierz tylko!» Mk 5,36

Hebronka - 2012-05-06 09:52:40

Ale wiecie co, czasami jest tak, że człowiek zna te wszystkie «Nie bój się, wierz tylko!», "Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?" czy śpiewane przez wszystkich w różnych intonacjach, wyświechtane do granic możliwości "Bóg jest Miłością", ale one nic nie dają, bardziej tylko denerwują, niż pomagają, bo to tylko sucha teoria, która nie dociera do serca i umysłu.

Czasami potrzebne są takie ciemności duchowe, żeby samemu móc dojść do tego, co naprawdę ważne, przewartościować parę spraw ...

kamcia - 2012-05-06 10:10:47

Hebronka masz racje - niestety. :(
pamiętam jak Siostra mi mówiła "Bóg Cię kocha" a ja ryczałam i mało brakło a bym uciekła z Mszy św. i mnie to tak wkurzało, ale to jest chyba znak, że jeśli to wkurza to gdzieś jednak wiem, ze to prawda tylko jeszcze nieodkryta sercem.

Boża owieczka - 2012-05-06 15:27:08

Ech ja myślałam,że też się nie przemogę i nie pójdę do spowiedzi,ale poszłam,odbębniłam te najgrubsze,nie było sensu prosić księdza o rozmowę,nasi tego nie znoszą,jedyna rada od nich to módl się,dobre sobie jak ja z trudem się mogę przeżegnać o zdrowaśkach nie wspominając.I tak sobie egzystuję dalej,nie mam sił na zmienianie czegokolwiek,nie widzę potrzeby,do zakonu się nie wybieram,z kościołem stykam się tylko w niedzielę,jest spoko.Przestoję sobie mszę,pójdę do komunii,wystarczy,dla mnie to już strasznie dużo.

sanderka1000 - 2012-05-06 17:43:56

Hebronka, masz 100% racje.

Tylko, że ze mną to jest tak, że ja wiem, że On mnie kocha itp., jednak ta wiedza nie przekłada się na życie codzienne. I w sumie utożsamiam się z Tobą, Boża owieczko. Z tym, że ja do Komunii nie chodzę już nie wiem od ilu, na Mszy w niedziele jestem zupełnie gdzie indziej myślami, ze znakiem krzyża też ciężko. A najbardziej mnie w tym wszystkim wkurza to, że wszyscy dookoła gadają, że idę do zakonu, że moje życie duchowe jest wspaniałe itp.

kamcia - 2012-05-06 19:16:59

jak tak czytam wasze posty, to się zastanawiam kto to pisał. Bo też tak mam lub miałam.
Wszyscy mi mówią, ze pójdę do zakonu i ze jestem taka święta, a się okazuje, ze to co czuje w sercu, albo właściwie to czego nie czuje jest zupełnie inne.
najgorszy stan to ten kiedy umysl wie, ze Bóg kocha mnie, a serce tego nie czuje. Czasem mam tak, ze chce przed tym wszystkim uciec i wtedy ... i wtedy włączam komputer i szukam czegoś co mi zajmie czas, co pozwoli mi uciec i zagłuszyć głos sumienia. najczęściej w chwili kiedy chce uciec, zakładam słuchawki na uszy, włączam muzykę i wchodzę na strony typu demoty, albo coś innego.
w pewnym momencie jest tak, ze nawet na krzyż nie mogę spojrzeć :( to są ciężkie chwile. i ostatnio w takim stanie poszłam do spowiedzi i sobie uświadomiłam, ze Bóg tak po prostu odpuszcza mi moje grzechy, że mi wybacza. Wybacza nawet to, ze przed Nim uciekam, prawie zaczęłam płakać, ale ponieważ byłam w parafii gdzie ludzie mnie znają powstrzymywałam łzy, ale mogłabym tak płakać nawet całą noc. Oczywiście to były zły szczęścia, ale też takie zły żalu, ze ja obrażam Boga a On i tak mnie kocha, ze ja wbijam w Niego kolejne gwoździe, a On jest, po prostu jest i mi wybacza.
w takich chwilach też patrze na obrazek Jezusa, który przytula małą dziewczynkę i słucham piosenki Oczyszczenie. oczywiście wtedy też się bardzo wzruszam

Ania - 2012-05-07 22:50:23

kamcia napisał:

serce tego nie czuje

Głowa do góry. Nie musi czuć :).
Początkowo nasza wiara opiera się właściwie tylko i wyłącznie na uczuciach, emocjach. Jednak to nie jest dobry fundament, na takim początkowym zachwycie nie da się daleko pojechać, emocje kiedyś opadną. W pewnym momencie musi się dokonać przejście od wiary bardzo emocjonalnej do wiary stałej, z wiary 'jeżeli; dlatego, że" do wiary 'mimo wszystko'. Chciałabym tak bardzo, bardzo ufać. W moim życiu bardzo ważne było uświadomienie sobie, że moje uczucia nie mówią o tym kim jestem, one biorą się z różnych doświadczeń. Nie mogę się wyprzeć moich uczuć, mojego zniechęcenia, mojego powątpiewania. Bóg nie uwalnia od trudu, ale obdarza łaską. Muszę wziąć w ręce moje życie i wtedy Pan Bóg będzie działał. Jestem wolna,a moje uczucie nie równa się mojej postawie. Jeśli nie chce mi się poświęcić 15 minut na codzienny Namiot Spotkania, nie oznacza to od razu, że mam sobie odpuścić. Decyzję podejmuję ja i tylko ja, mimo innych ludzi, mojego lenistwa i samopoczucia. Mam wybór. Dziękuję Panu Bogu za to, jak mnie prowadzi. Upadam. Czasami wcale nie pociąga mnie Msza Św. i studium Pisma Św. Czasami mam ochotę rzucić w kąt moją codzienną formację oazową. I przyznaję, nie raz zdarzyło mi się zbuntować i zrobić coś byle jak, byle było. Jestem człowiekiem cielesnym, ale jeśli nie pracuję nad sobą - cofam się. Ta praca nie może być pracą dla samej pracy - chcę by Chrystus mnie uleczył. Były, są i będą ciężkie dni, jestem malutka, ale 'większy jest we mnie Ten, który mnie umacnia'.

Ściskam Was wszystkie bardzo, bardzo cieplutko i pamiętam o Was w mojej dzisiejszej modlitwie. Po każdej burzy wychodzi Słońce (czasami nawet tęcza). :) Chcę też zachęcić do rozważenia fragmentu, do którego ja sama wracam i w chwilach trudnych, i gdy jestem niesiona pozytywną falą, i w szarej codzienności.

"Pamiętaj na wszystkie drogi, którymi cię prowadził Pan, Bóg twój, przez te czterdzieści lat na pustyni, aby cię utrapić, wypróbować i poznać, co jest w twym sercu; czy strzeżesz Jego nakazu, czy też nie. Utrapił cię, dał ci odczuć głód, żywił cię manną, której nie znałeś ani ty, ani twoi przodkowie, bo chciał ci dać poznać, że nie samym tylko chlebem żyje człowiek, ale człowiek żyje wszystkim, co pochodzi z ust Pana. Nie zniszczyło się na tobie twoje odzienie ani twoja noga nie opuchła przez te czterdzieści lat. Uznaj w sercu, że jak wychowuje człowiek swego syna, tak Pan, Bóg twój, wychowuje ciebie. Strzeż więc nakazów Pana, Boga twego, chodząc Jego drogami, by żyć w bojaźni przed Nim. Albowiem Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi pięknej, ziemi obfitującej w potoki, źródła i strumienie, które tryskają w dolinie oraz na górze - do ziemi pszenicy, jęczmienia, winorośli, drzewa figowego i granatowego - do ziemi oliwek, oliwy i miodu - do ziemi, gdzie nie odczuwając niedostatku, nasycisz się chlebem, gdzie ci niczego nie zabraknie - do ziemi, której kamienie zawierają żelazo, a z jej gór wydobywa się miedź. Najesz się, nasycisz i będziesz błogosławił Pana, Boga twego, za piękną ziemię, którą ci dał. Strzeż się, byś nie zapomniał o Panu, Bogu twoim, lekceważąc przestrzeganie Jego nakazów, poleceń i praw, które ja ci dzisiaj daję." Pwt 8, 2-11

Dziękuję, że jesteście.

sanderka1000 - 2012-08-18 22:58:27

No i co tam? Jakoś czuję się związana z tym wątkiem i muszę go odświeżyć co jakiś czas :D Jak tam Wasza walka? Walczycie dalej czy już poległyście?

Muszę Wam powiedzieć (napisać), że u mnie walka to się dopiero zaczęła. Powiedzmy, że wiem na czym stoję i z kim walczę. Z jednej strony cieszę się, że to jakoś wyszło na jaw, ale z drugiej wolałabym tego chyba nie przeżywać. Choć i tak cieszę się, że jestem na takim etapie na jakim jestem, a nie na gorszym.

kamcia - 2012-10-08 10:48:07

Walka jest już wygrana, na Krzyżu przez Jezusa, teraz toczą się tylko małe bitwy w nas lub z naszym udziałem.
A zły ciągle próbuje się wtrącać, szczególe po jakimś odpoczynku, np. rekolekcjach.
Św. Augustyn powiedział Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą!

Boża owieczka - 2012-12-03 16:05:15

Nie było mnie tu już chwilę,ze mną jest źle,myślę,że zdmuchnięta świeca ma w sobie więcej ognia,niż ja mam w sobie wiary.Od 2 lat tak sobie egzystuję bezowocnie.Spowiadam się z grzechów,chodzę do komunii,zaliczam msze.Brewiarz,różaniec i reszta modlitw poszły głęboko w pudło.Nie widzę sensu.Jestem w róży różańcowej(o ironio!)a;e tylko dlatego,że aby zrezygnować kazali mi znaleźć kogoś na swoje miejsce,haha.Nie zależy mi,gdzieś tam leży obrazek z jakąś tajemnicą,nie wiem jaką nawet.Oddam wreszcie,niech się odczepią i sami znajdą następcę.Nie wiem jak będę przeżywać święta,do spowiedzi mi nie spieszno,bo co?Wyspowiadam się z grzechów i nic to nie da,bo wiara sobie znikła.Sama nie wiem po co o tym wszystkim piszę,co Was to obchodzi.
Spoko,nie musicie mi doradzać,zresztą powyżej wszystko już powiedziane.
Tak sobie tylko smędzę w depresji.

kamcia - 2012-12-03 16:59:56

Boża owieczko, wiara jest łaską, proś o nią.

Boża owieczka - 2012-12-03 18:56:59

Tylko czy to mi coś da?
Bo,wiem że to naiwne porównanie,na razie jest tak,jakbym miała prosić o polubienie truskawek,na widok którym mam mdłości.

lenka16 - 2012-12-03 20:11:05

To znak, że bardziej niż zwykle tej łaski potrzebujesz. Wiem co czujesz. Sama od roku borykam się z taką oschłością. Do Spowiedzi idzie się dla świętego spokoju. Wszystko co związane z Bogiem, co dawało wcześniej szczęście zaczyna nas męczyć, nużyć a czasem nawet wkurzać. Ale to jest działanie złego. Trzeba walczyć! :)

justmemyself - 2012-12-03 20:45:05

Boża owieczko wydaję mi się, że Twój problem polega na tym, że najzwyczajniej w świecie się poddałaś. Kiedy ja przeżywam kryzys wiary (a borykam się z tym problemem dość regularnie) bronię się rękami i nogami. Proszę o pomoc każdego kogo mogę. Chociaż Cie nie znam to wierzę, że Ty również dasz radę. Czasem trzeba dosięgnąć dna, aby z powrotem wzbić się na szczyt. Pamiętam w modlitwie.

lenka16 - 2012-12-06 06:54:48

Myślę też, że w Twojej sytuacji takim początkiem powstawania będzie chwila gdy uświadomisz sobie, że przecież nie jesteś szczęśliwa. Przypomnij sobie o tej radości jaką miałaś w sobie kiedy byłaś blisko Boga. Razem z tęsknotą przyjdzie żal za grzechy. Trzymaj się mocno Boża owieczko i pamiętaj, że jesteś BOŻĄ OWIECZKĄ! On Cię nigdy nie zostawi. Wyciągnie pomocną dłoń. :)

Boża owieczka - 2012-12-06 16:42:49

Nigdy nie byłam szczęśliwa,czy to z Bogiem czy bez,to że kiedyś byłam blisko Boga,nie wynikało,z tego że kochałam,ale z obowiązku,wszyscy się modlą więc i ja muszę,w końcu jestem wśród katolików.
Zrozumiałam,np.to,że chęć wstąpienia do zakonu,była chęcią zadośćuczynienia rodzinie i pewnie Bogu za ucieczkę z zakonu cioci.
Skoro nie byłam szczęśliwa z Bogiem nie potrafię tęsknić za życiem z Nim.
Boję się być szczęśliwa,bo zbyt wiele wycierpiałam,kiedy tylko pojawiała się radość,ktoś rzucał mi kłody pod nogi.
Ktoś mi kiedyś powiedział,że to próba,no cóż,może i Bóg mnie próbuje,ale ja nie z tych co podnoszą się po policzku i podstawiają drugi,ja odchodzę.
Jak Bóg chce,żebym uwierzyła,to niech mi udowodni,że Mu na mnie zależy.Jestem niewierna jak Tomasz,uwierzę jak zobaczę.

justmemyself - 2012-12-06 19:38:21

Boża owieczko. Nie byłaś szczęśliwa "blisko Boga" bo nie byłaś blisko. Modliłaś się, ale nie do Niego. Jeśli nie ufasz w Jego miłość do Ciebie i sama nie kochasz nie możesz się zbliżyć. Jeżeli kiedyś ktoś pomoże Ci dojść do Niego, albo sama trafisz to nie mam wątpliwości, że będziesz szczęśliwa. Wtedy problemy i smutki potraktujesz w zupełnie inny sposób. Musisz dać Bogu szansę. Wiem, że brzmi prosto, a w praktyce jest trudniej, ale spróbuj ;)

Boża owieczka - 2012-12-06 21:49:52

Znajoma namawia mnie na spowiedź,jutro,mogę iść,ale powiem to co uznawane za grzech ciężki wg KK i nie mam zamiaru mówić cokolwiek o tym,że nie po drodze mi z wiarą.Zresztą nasi księża są głusi na jakiekolwiek dygresje podczas spowiedzi,ile razy próbuję o coś zapytać po wymienieniu grzechów dobitnie przerywają klepiąc formułkę o nauce i pokucie.
Ale czy to ma sens,takie spowiadanie się na odczep i potem pójście do komunii?

kamcia - 2012-12-07 06:46:48

a może poszukaj gdzieś, jakiegoś innego księdza? u nas np. księża z oazy chętnie pomagają, w Lublinie wiem, że Dominikanie, może u Ciebie Boża owieczko też się tacy znajdą?

lenka16 - 2012-12-07 06:57:42

Piszesz: "Jak Bóg chce,żebym uwierzyła,to niech mi udowodni,że Mu na mnie zależy." Czy to, że oddał za Ciebie życie jest niewystarczającym dowodem?

Boża owieczka - 2012-12-07 16:41:18

Już mi nie zależy.

sanderka1000 - 2012-12-09 10:02:11

No i tu jest problem, że Ci nie zależy. Kilka postów wcześniej można poczyta jak to ja użalałam się nad sobą i swoimi duchowymi problemami. Tylko między mną, a Tobą jest znaczna różnica: mi zależy na szczęściu, na relacji z Bogiem. Mimo, że nie czułam nic to i tak biłam drzwiami i oknami do Niego, choć nie zawsze mi się chciało czasem myśli same uciekały do Niego i miałam pretensje dlaczego spotykają mnie takie, a nie inne przeciwności, przecież to za dużo, za ciężko... Pan Bóg dał nam wolność z miłości. Ukochał nas tak bardzo, że zechciał abyśmy sami o sobie decydowali i nie zmusza nas do niczego. Jeśli nie chcemy, cóż, nasza sprawa, On w tym momencie ma związane ręce.

Ania - 2012-12-09 18:35:24

Sęk w tym, że trzeba dać sobie pomóc, trzeba się przed sobą przyznać, że jestem w okropnej dziurze, wszystko się posypało i sama tego nie pozbieram. Dojść do takiego momentu, by całym sercem powiedzieć 'Boże, pomóż, bo ja sama nie umiem'. Pomoże. Jestem najlepszym przykładem. Trzeba tylko uznać tę swoją marność i przestać dążyć do wzniosłych uczuć, pięknej wiary i postawy, bo sami nigdy do tego nie dojdziemy. Bóg nas może z tego wyciągnąć, tylko trzeba zrobić ten krok. Moc doskonali się w słabości (2Kor 12,9b).
Boża Owieczko, dasz radę, ja to wiem :). Bóg da radę :).

Boża owieczka - 2012-12-10 22:35:03

Sanderka,nie rozumiem,nic nie czułaś,ale waliłaś w okna i drzwi?Jak na moje rozumowanie to się wyklucza,jak nie czuję głodu to nie szukam pokarmu.

Ania,hmm przyznać się,ale nie mam do czego,nie jestem w dziurze,nic mi się nie posypało,nie dążę do niczego wzniosłego,od dziecka wiem,że jestem nikim,zawsze mi to powtarzano.

justmemyself - 2012-12-11 19:31:48

Martwi mnie Twój pesymistyczny stosunek do świata. Nie jesteś nikim i nikkomu nie pozwól Ci tego wmawiać! Jesteś dzieckiem Boga! Stworzył Cię wyjatkową i niepowtarzalną! Uwierz w to!

A jeśli chodzi o to walenie drzwiami i oknami to rzeczywiście tak jest. Kiedy nic nie czujesz robisz wszystko, żeby poczuć.

lenka16 - 2012-12-12 07:29:59

Wydaje mi się, że z tym nieodczuwaniem głodu to jest tak, że szatan Cię okłamuje, wmawia, że niby jest tak fajnie i nie potrzebujesz Boga, ale skoro tutaj piszesz, nawet bez uczuć i chęci, to już jest jakiś krok. Pan Jezus wyciągnie Cię z tego bagna. Twoja dusza tego chce, chociaż jest to przed Tobą zakryte. Byłam niedawno w takim samym stanie, wszystko straciło sens, modlitwa, Eucharystia. Byłam taka oschła. Nic mnie nie cieszyło, nie przynosiło ulgi mojemu sercu, które wołało o pomoc. Jezus wyrwał mnie z ciemności po raz kolejny i Ciebie też z niej wyrwie, tylko poproś Go o to, nawet jeśli myślisz, że tego nie chcesz. Teraz widzę jak wiele łask przez ten czas zmarnowałam. Teraz chłonę je jak gąbka i jestem szczęśliwa i nie mam pojęcia jak mogłam myśleć, że tego nie chcę.

Nie jesteś nikim! Jesteś bardzo ważna, ukochana przez Jezusa. Też myślałam, że jestem nikim, że nie zasługuję na nic ale to jest jedno wielkie kłamstwo! Jesteś POTRZEBNA i CUDOWNIE STWORZONA! Pan Jezus chce mieć Cię świętą i to jest do zrobienia, tylko trzeba powiedzieć Mu: Zapraszam Cię do mojego życia, które ledwo się klei ostatnio. On zadziała. Gwarantuję. :)

Będę pamiętać o Tobie w modlitwie.
Pamiętaj, jesteś dzielna, bo jesteś Dziełem Najdzielniejszego. :)

Boża owieczka - 2012-12-12 14:50:29

Jednego tu nie rozumiem,dlaczego piszecie,że życie mi się rozleciało,nie klei się,że siedzę w bagnie??
No niby wspomniałam gdzieś o depresji,ale jest ona tylko skutkiem ubocznym leków,które muszę brać,czyli to taka famakologiczna depresja.
Eh zaraz mi poradzicie szukać egzorcysty,aaa nie to już ktoś tu zrobił,w innym wątku,no cóż zbyt pochopnie,przeraziło mnie to,popytałam i żaden egzorcysta,tylko po prostu mam fobię przed tłumem i dotykiem obcych,a jak mi tu w ścisku i tłoku obcy wkłada ręce i trzyma za głowę to nic dziwnego,że reaguję ucieczką i mdłościami.

terestynkaa - 2012-12-12 15:37:33

Boża Owieczko, ale z tego co przeczytałam, to sama podeszłaś i nikt Cię do tego nie zmuszał, prawda ?
Wszyscy tutaj próbują Ci pomóc, więc proszę, nie ironizuj..
Otaczam Cię modlitwą ;-)

Boża owieczka - 2012-12-13 15:26:04

Dobra darujcie sobie,mój błąd,że tu cokolwiek napisałam.

terestynkaa - 2012-12-13 17:14:36

Boża owieczko, nie chodzi o to, żebyśmy się teraz na siebie obrażali. Po prostu nie musiałaś w tamtym momencie ironizować. I bardzo dobrze, że tu napisałaś, bo po to jest to forum i po to jest ten wątek .
Trzymam za Ciebie kciuki.

Boża owieczka - 2012-12-13 21:18:04

Nie wiem kiedy ironizuję,ale jeśli ktoś tak to odbiera to nie moja wina,w taki sposób się bronię,bo całe życie byłam lekceważona zarówno przez tych,których miałam za przyjaciół jak i zupełnie obcych.
Straciłam wiarę w ludzką życzliwość i to,że ktokolwiek bezinteresownie może chcieć mi pomagać.

terestynkaa - 2012-12-14 16:53:23

"Eh zaraz mi poradzicie szukać egzorcysty,aaa nie to już ktoś tu zrobił,w innym wątku,no cóż zbyt pochopnie"
ja, to, odebrałam jako ironię .

Przykro, że nie zaznałaś życzliwości ludzkiej, mam nadzieję, że przez swoje jeszcze dłuugie życie zaznasz jej wiele, wiele razy. Bo wokół nas jest naprawdę dużo takich osób.

Boża owieczka - 2012-12-14 19:24:53

Ach o to chodziło,no tak to jest,że bez sposobności zobaczenia wyrazu twarzy zdanie nabiera innego sensu,napisałam to co myślałam na bieżąco,a myśli mi gnają czasem tak szybko,że sama nie wiem co miałąm na myśli wypowiadając jakieś słowa.
Wyskoczyłam z tym egzorcystą,bo musiałam się zbyt dużo naczytać na innych forach,a tam co i rusz to radzili każdemu egzorcystę.
Nie wiem co się stało,ale po dzisiejszej nocy obudziłam się z pewnością,że jutro idę do spowiedzi i co najdziwniejsze jasno wiem z czym,a przecież to właśnie było dla mnie najgorsze,ten mętlik w głowie,dlatego się poddawałam,nie umiałam rozpoznać co jest na tak a co na nie.

Czy to Wasza zasługa?Przekora się poddała i wygrywa?

Żebym tylko trafiła na spowiednika,który mnie zrozumie,a ja jego...

MiłaPanu - 2012-12-15 16:19:30

Mam tak samo ;) Wiem co czujesz... jestem z Tobą w modlitwie co nie oznacza że nie polecałabym Ci odmawiać mojej ulubionej modlitwy jaką jest Koronka do Bożego Miłosierdzia zapoczątkowaną prze moją ulubioną św Siostrę Faustynę no i oczywiście częsta spowiedz i rozmowa najlepiej ze swoim stałym spowiednikiem jeśli nie masz stałego spowiednika warto poszukać. (ja właśnie jestem w podobnej sytuacji do ciebie wiec wiem co czujesz ) Skończyłam szkole i nie wiem co robić również się gubię.Jednak pamiętam i Ty też pamiętaj że nie jesteś sama Jezus Chrystus umarł za Ciebie i mnie na krzyżu i kocha Cię tak samo jak mnie i wszystkich ludzi na ziemi,bo stworzył nas z Miłości... Pamiętam o Tobie w modlitwie i  życzę wytrwałości w powrocie do Boga... spokoju ducha... Wszystko się ułoży tylko musisz Mu zaufać (też jestem na etapie nie ufności Panu ale to taka próba) ;) 3 maj się Pana :* Z Bogiem +

Boża owieczka - 2013-01-07 16:29:46

No i była spowiedź generalna,chwilka "chaju" pospowiedziowego i wszystko wróciło do normy,niech sobie Bóg robi co chce,byle mi Kościół nie właził z butami w zycie.

Ana - 2013-01-07 19:28:21

Boża owieczka napisał:

No i była spowiedź generalna,chwilka "chaju" pospowiedziowego i wszystko wróciło do normy,niech sobie Bóg robi co chce,byle mi Kościół nie właził z butami w zycie.

Coś Ci leży wciąż na wątrobie, skoro takie teksty walisz? To po co szłaś do tej spowiedzi, skoro nie chcesz do puścić Boga w swoje życie?  Kościół to my i inni ludzie.

Boża owieczka - 2013-01-07 20:17:57

A gdzie tu niby napisałam,że nie dopuszczam Boga  O-o Bóg-proszę bardzo,choć nie zamierzam klepać formułek modlitewnych,ale ludzie...tak,leży mi na wątrobie to wszechobecna dwulicowość i zakłamanie.

Ana - 2013-01-08 20:03:17

Więc nie klep ich tylko skup się na modlitwie, a to wielka sztuka,skupić się na "Zdrowaś Mario" lub "Ojcze Nasz". Oczywiście modlitwa spontaniczna też jest dobra. Tylko ile razy skupiałaś na na tej rzekomym klepaniu modlitw? To jest dopiero wyczyn.
Nie patrz się na innych tylko na siebie, bo to od siebie mamy zacząć zmiany.

Boża owieczka - 2013-01-09 21:56:03

Przestałam klepać w podstawówce.
Tak zacznę od siebie będę egoistką,bo lata kiedy żyłam jak mnie uczono "po bożemu" nadstawiać drugi policzek kiedy mnie wyśmiewano i bito,kiedy siedziałam cicho gdy mnie gwałcono wmawiając sobie,że muszę wybaczyć,bo nie wolno nienawidzić,zabiły we mnie wszystko co pozwala kochać i wierzyć.

Boża owieczka - 2013-03-05 18:50:04

zostałam obrażona na rekolekcjach,poczułam się jak poganka "my tu takich nie tolerujemy,nie chcemy"

słońce - 2013-03-06 18:07:31

"DUCHOWA NIEMOC"- dziwne jak parzystokopytny lubi płatać figle i robi wszystko aby nas wyrwać z rąk Boga.
Czuję że w moim wnętrzu toczy się wojna.
Pisząc wczoraj o zaśnięciu w DŚ ( w odpowiednim temacie ) czułem jak rozpala mnie ogień miłości wręcz płonąłem. Moja żona po powrocie z pracy zapytała mnie dlaczego jestem taki rozpalony a oczy mam czerwone jak żurawina.
Byłem szczęśliwy, wyszedłem z psem i może to warjactwo, ale często będąc sam ( np. na tego typu spacerze ) rozmawiam z Ojcem. Nagle poczułem jak to ciepło ulatuje ze mnie w ułamku sekundy, straciłem DŚ? zostałem sam? czy BÓG otworzył mi nową kartę w życiu? Wystraszyłem się. Moja modlitwa nie jest już taka jaka powinna być, nadużyłem tego przywileju? .......... mam mętlik w głowie.........
Wiem jedno muszę oddać się Jezusowi i niech się dzieje wola BOŻA. Tu znowu pojawiają sie pytania....:( , smutek, żal, .......... przykrość, nie moc ....... jestem rozbity. Parzystokopytny nie tak szybko odpuszcza walczy o każdą duszę nawet tą najczystszą a moja do takich nie należy...... mam przerąbane?! :(

siostrzyczka - 2013-03-06 23:21:14

Bóg nie jest po to, żeby Go czuć, żeby na rozpalał fizycznie, żebyśmy unosili się nad ziemią. Bóg jest, istnieje, stoi obok nas zawsze. Bóg jest jak powietrze, którego nie czujesz, ale wiesz na 100%, że istnieje. Słyszałam kiedyś na zachętę, że Bóg na początku, na zachętę daje nam takie "cukiereczki", żeby nas zachęcić. Gdyby od razu dał nam trud i cierpienie, ciężko byłoby kogokolwiek zachęcić, żeby ten poszedł za Nim. Widać to dobrze przy powołaniu Piotra - Jezus poleca, by ten raz jeszcze zarzucił sieci, i nagle okazuje się, że wbrew logice połów jest tak wielki, że rozrywają się sieci. Gdyby Bóg nie uczynił dla Piotra tego cudu, czegoś, co po ludzku było zachęcające, to być może Piotr nie odważyłby pójść się za Nim. Zresztą, kto poszedłby za Jezusem, gdyby na wstępie usłyszał: "Cześć stary, wiesz, jest sprawa, chodź za Mną, wiesz, będzie fajnie, pocierpimy razem, będą cię prześladować, Ja umrę na krzyżu, ty też, co ty na to?? "... Myślę, że byłoby niewiele chętnych... Ale każdy z nas wie, jak skończyła się droga Jezusa... Że On przyszedł aby cierpieć, bo miłość zawsze oznacza cierpienie, więc i dla nas nie ma innej drogi... Dlatego nie możemy oczekiwać, że nieustannie będzie tak różowo, bo będzie coraz trudniej... wystarczy poczytać biografie świętych, niektórzy przez kilkanaście lat albo nawet dłużej przeżywali noc duszy, gdy W OGÓLE nie odczuwali Boga, jego obecności. To, co napisałam wyszło tak bardzo smętnie i pesymistycznie, tak jakby po pierwszych chwilach fascynacji Jezusem, potem był już czas tylko na pot i łzy... Ale to nieprawda... Bo w rzeczywistości mimo tych wszystkich trudów, a może właśnie dzięki nim, człowiek coraz głębiej wchodzi w tajemnicę tej miłości, coraz bardziej się nią zachwyca, i daje mu ona coraz więcej radości... Jak mówił św.Jan Bosko "Smutny święty, to żaden święty"... Bo mimo wszystkich przeszkód, całego tego bólu i ludzkiej bezradności, jeśli przeżywamy to wszystko w łączności z Nim, to prowadzi nas to do najprawdziwszej, najbardziej autentycznej radości... nie bez powodu wszystkie 8 błogosławieństw (a błogosławiony znaczy przecież - szczęśliwy) odnosi się do sytuacji, których normalny człowiek wolałby unikać tj. płacz, smutek, prześladowania, głód... bądźmy więc BŁOGOSŁAWIENI!!! :D

słońce - 2013-03-08 15:57:26

siostrzyczka napisał:

Bóg nie jest po to, żeby Go czuć, żeby na rozpalał fizycznie, żebyśmy unosili się nad ziemią.

Praktycznie wyrwane z całości, ale jak zdefiniować to, że czasem odczuwam jego bliskość tak mocno, że praktycznie czuję się jakbym leciał a tu nagle BUM. Ktoś mi podciął skrzydła.
Po wczorajszych przemyśleniach zaczynam zastanawiać się jak zdefiniować ZŁO i jak z nim walczyć. Wiem że nie powinniśmy zaprzątać sobie głowy złym, ale czyż nie lepiej znać swojego wroga aby wiedzieć jak z nim walczyć?

Kasia K - 2013-03-09 09:53:50

Tak, to jest konieczne, dlatego warto zgłębiać wiarę, zaglądac do Pisma św. gdzie są wskazówki jak walczyć ze złem.